Dzień 577, czwartek 7 października 2021

W poniedziałek poszedłem do apteki w celu kupienia leków na receptę. Leki były dwa: pierwszy na drżenie samoistne, drugi zaś to poczciwy syrop na kaszel, znany mi od dzieciństwa. Obecnie odkryto, że zawiera efedrynę i wobec tego studenci podobno szprycują się nim w sesji, a także poza nią, gdyż znakomicie nadaje się do wódki. Tak czy owak nie dostałem ani jednego, ani drugiego, apteka miała za mało na składzie. Zapytałem więc, dlaczego w aptece nie ma lekarstw w odpowiednich ilościach, nie dostałem odpowiedzi i poszedłem dalej.

Obszedłszy z identycznym rezultatem jeszcze trzy apteki, w ostatniej spotkałem staruszka, który też coś wykupywał. Też oczywista nie mieli. Rozumiem, że gdy ktoś łazi jako tako, jak ja, może się przespacerować od apteki do apteki, ale ten człowiek chromał na nogę i przeganianie go po mieście było przysługą wątpliwą. Od słowa do słowa okazało się, że gdy wysiadał z autobusu, kierowca przyciął mu drzwiami nogę, tak że upadł na chodnik, ciągle z wykręconą nogą uwięzioną w drzwiach. Prosił, żeby mu dać coś na bóle i poprawę stanu rzeczy w tej nodze. Nie bierz pan tych tabletek, poradziłem, lepiej zjeść golonkę dwa razy w tygodniu i samo się wyreguluje. Zaśmiał się z rezygnacją, ale tabletki wziął. Podał go pan chociaż do sądu? – pytam. Panie, nawet mi to nie wpadło do głowy, myślałem, że urwał mi nogę! Mówię do aptekarki: to nieludzki czyn, pędzić tego człowieka po aptekach, dlaczego nie ma wszystkiego w jednej aptece, jak to bywało ongiś? Najwyraźniej system jest zły. Była to starsza kobieta, rozsądna i myśląca osoba. Mówi mi tak: aptek, proszę pana, jest za dużo, więc brakuje do nich towaru, a zamiast tego zapycha się półki jakimś szajsem. Istotnie, pełno teraz po aptekach przeróżnych suplementów i innego badziewia, które się intensywnie reklamuje, a które niczego nie leczy i służy jedynie do nabicia kabzy producentom i handlarzom. No i z tej ostatniej apteki też wyszedłem niczego nie załatwiwszy.

Następnego dnia jak niepyszny wróciłem do pierwszej apteki, gdzie i tak wcześniej odbyłem kłótnię, że mam przepisane tabletek więcej niż na trzy miesiące i wobec tego wszystkich mi nie dadzą. Znowu dyskusja. W końcu podzieliliśmy cały ładunek: 8 pudełek i 2 flaszki na części, jedną część wykupiłem, drugą mieli sprowadzić następnego dnia. Ostatecznie wszystko wykupiłem, ale wymagało to trzech wizyt w aptece i po jednej w trzech innych oraz szarpiącej nerwy kłótni w każdej z nich. Przypominam, że mamy XXI wiek, nastał czas rozumu, absurdy zostały wyeliminowane, upadł komunizm, który je rodził w wielkiej obfitości – czego więc mi się zachciewa? Ano tylko tego, żeby wejść do sklepu, do apteki, do urzędu, piorunem załatwić sprawę widząc wychodzącego ze skóry sprzedawcę bądź urzędnika, gotowego mi nieba przychylić. Wymaganie zbyt wygórowane jak na naszą rzeczywistość.

W kwestii Covida sprawy ruszyły z miejsca: kilkoma skokami wirus przebył granicę tysiąca zakażeń dziennie i dziś mamy ponad 2 tysiące. Czytam, że jest to głównie delta, atakująca szybciej i bardziej zjadliwie, powodująca też większe spustoszenia w organizmie. Do ludzi jakby nie dotarło, że epidemia wraca. Nie szczepią się, mają wszystko gdzieś, ale w sklepach, w aptekach zwłaszcza, wracają dawne rygory: maska na ryju obowiązkowo. Jeszcze na powietrzu nosi się maski pod brodą, na bazarze pod nosem, takoż w kościele. Ja mam moją bandanę na szyi. Trzeba teraz spieszyć się z załatwianiem spraw na mieście, bo za chwilę wszystko zablokuje wirus i wrócimy do stanu z wiosny. Z literatury czytuję z wielkim upodobaniem powieści o Ziemi zdemolowanej pandemią, w ostatnim czasie ukazało się ich kilka. Cywilizacja wali się pod tym impetem, przeżywa kilka procent populacji (albo tylko kilka promili), Ziemia oddycha swobodnie uwolniona od brzemienia zatruwających ją dwunogów i zaczyna się robić fajnie, ale zarazem smętnie. Nie gra liga, sklepy zamknięte, a główną czynnością życiową staje się zdobywanie żarcia.

 

Dopisek 12 października, wtorek.

Ponieważ zapomniałem to wysłać po napisaniu, przeleżało się parę dni. W sobotę pojechaliśmy do Zenonowa, słonko, ale chłodno. Tknięty niekonwencjonalną myślą postanowiłem zanocować, żeby nie wracać do Warszawy i następnego dnia o świtańcu nie jechać z powrotem, bo Berenika ma co tydzień o tej porze jazdę na koniach. Tedy i dziadkowie, i moje kobiety stlenili się w okolicach drugiej po południu, ja zaś zostałem w obejściu. Dzień miałem rozplanowany: rąbanie drzewa, które czekało na zmiłowanie od roku, potem pójście po jaja do pani Heni, której nie było przed południem, potem czytanie „Dziury w niebie” Konwickiego, której nie znałem, a na końcu mecz Polska – San Marino. Po tym wszystkim zamierzałem udać się na spoczynek.

Okazało się, że nie doceniłem przeciwnika. Około czwartej było nawet przyjemnie, słonko grzało akurat na werandę, więc posiedziałem sobie trochę. Potem temperatura zaczęła szybko spadać i wkrótce miałem w chacie 10 stopni. Paleniem udało mi się podnieść ją do 12 stopni i tak przebąblowałem mecz. Do wyziębionego łóżka kładłem się z przekonaniem, że biję rekord na Antarktydzie. W nocy temperatura za oknem spadła do 2 stopni, później jeszcze do zera, a nad ranem pokazało się minus 1 oraz szron na trawie. Przymrozek! Gdybym nie opatulił się puchową kołdrą Dominiki i wszystkim, co się nawinęło, nie wiem, jak bym przetrzymał. Rano, skostniały, z lekka szczękając zębami, zamknąłem interes i udałem się pieszo w drogę do kościoła, gdzie miała czekać Dominika z autem. I ta najbliższa mi osoba zamiast zapytać o zdrowie i szczegóły walki ze zlodowaceniem, wydarła się na mnie całą gęba, wymyślając mi od idiotów. Czasami myślę, że liczy się dla niej tylko okazja, by obsobaczyć męża pod pozorem troski o jego zdrowie fizyczne i psychiczne.

Com ucierpiał w chłodzie, to moje. Ale spałem nieźle, rekord nocowania w Zenonowie ustanowiony i prędko nikt go nie pobije. Myślałem potem o traperach, nocujących na mrozie w szałasie i o nachodźcach na wschodniej granicy. Nieboraków czekają niedługo chwile krytyczne.

2 komentarze

  1. Pan nie będzie taki samolub i poda nazwę tego syropu, ludzie są w potrzebie. Ja wiem, że to „lokowanie produktu” za które pewnie koncern kasą nie sypnie, ale za to pomoże pan bliźniemu, bo na rynku sporo syropów i zanim trafi się na ten co „robi dobrze”, można zrobić sobie źle. Z tą efedryną to duża podnieta, z tym, że znajomy farmaceuta twierdzi, że trzeba wypić sporo tego zanim odczuje się efekt – może to jest powodem, że tak ciężko go nabyć? Nadmierna konsumpcja?
    Pocieszę – moja też krzyczy. Czasem ma powody, częściej nie – „baby już tak mają”.
    Też myślę o nieszczęśnikach na granicy – trochę mi się to kłóci z chrześcijańską cywilizacją i nieco martwi mnie, że Jezus, Król Polski dotąd nie zabrał głosu w tej sprawie, ale jestem pełen wiary. Nie do końca wiem w co właściwie, ale jak wiadomo, lepiej iść z prądem, więc wierzę awansem. Ciągle uwielbiam Pana czytać, ostatnio przeczytałem kolejne dwie pańskie książki, więc może się okazać, że wkrótce nadrobię wszystkie zaległości i przestanę się wreszcie wstydzić. Pozdrawiam, kłaniam się nisko, zdrowia życzę!

Prześlij komentarz



Reklama

Senni zwyciezcy

Książka do kupienia w Stalker Books

planeta smierci cover

Książka do kupienia w Stalker Books

Człowiek idzie z dymem - Marek Oramus

Książka do kupienia w Stalker Books

COVER bogowie lema

Książka do kupienia w Stalker Books