Dobry dzień na wpis covidowy: 24 239 nowych zakażeń z wczoraj, nowy smutny i zarazem wyśrubowany rekord. Przyrost jest dość gwałtowny, pod koniec tamtego tygodnia najwyższą wartością było coś koło 19 i pół tysiąca. Testujemy, widzę, model szwedzki: kto się zaszczepił, to jego, reszta przechoruje albo wymrze (wczoraj 463 nieboszczyków), ZUS odetchnie pełną piersią, bo nie będzie musiał płacić tylu emerytur, teraz ani w przyszłości.
A był jeszcze niedawno czas, że można było coś zrobić. Co? Ja bym wprowadził przymusowe szczepienia, przynajmniej dla niektórych grup społecznych (medycy, nauczyciele, wojsko, młodzież szkolna, załogi fabryk etc.) Wszędzie tam, gdzie ludziska tłoczą się blisko siebie, powinni być poszczepieni. W poniedziałek na sromotnie przerąbanym meczu z Węgrami oklaskiwało ten ponury od pewnego momentu spektakl 60 tysięcy luda. Nie widziałem na zbliżeniach widowni przesadnego upodobania do masek. Zaś po końcowym gwizdku i głupio zaprzepaszczonej szansie na rozstawienie w barażach o Mundial (trener wymienił niepotrzebnie pół drużyny, dał wolne Lewandowskiemu) kibice zapewne srodze rzucali kurwami i pomstowali, co się wiąże z gwałtowną emisją powietrza z wnętrza organizmu. Takoż gwizdanie na nieudaczników nie obywa się bez tego. Kto był zarażony covidem delta, ten rozsiewał przy okazji wirusy, które jak wiadomo skutecznie atakują z powietrza.
W ramach wygasania roku Lema miałem jeszcze brać udział w dwóch dyskusjach: za tydzień w Polskiej Agencji Kosmicznej (tytuł imprezy „O Lemie i kosmosie”), a na początku grudnia w olsztyńskim planetarium (miałem z Dominiką mówić o nauce i naukowcach u Lema). Oznajmiłem jednym i drugim, że się nie stawię. Nie idzie przecież o turystykę heroiczną, tylko o to, że przy takim poziomie zachorowań nikt na nasze spotkanie nie przyjdzie. Źle to było odebrane przez organizatorów, ale też postawmy się na ich miejscu: chcą chłopaki i dziewczyny wykonać plan, odhaczyć w rubrykach, wydać przed końcem roku zaplanowane pieniądze. No i last but not least uhonorować Lema, który o różnych rzeczach opisał, ale o pandemiach chyba akurat mało.
Tydzień w domu spędziła Berenika z powodu kwarantanny, jej klasa poszła na nią po tym, jak ktoś wykrył u siebie wirusa, a przedtem uczestniczył w ogólnych zajęciach. Teraz lada chwila spodziewamy się, że ogłoszą naukę zdalną, dosyć przez uczniów nielubianą. Co do mnie, postanowiłem rzadziej chodzić do sklepów i na bazar, ale kupować więcej. Przy okazji dzisiejszej wizyty na bazarze wydało się, jaka panuje drożyzna. Dawniej stówa wystarczyła na solidne zakupy; dziś wydałem prawie 130. A nic szczególnego się nie kupiło: trzy golonki z indyka, mieloną cielęcinę, trochę jabłek, banany, pomarańcze sztuk dwie, dwa kilo ziemniaków, 10 jaj, kalafior. Jeszcze szczypiorek zwany szczypiorexem, dwie bułki, kilo cebuli cukrowej, bakłażan. Jak mieliśmy pierwszą falę, robiłem zapasy: ot, trochę makaronu, kaszy, ogórki w słoikach, jakieś konserwy. Potem musiałem to zjeść, więc teraz jestem ostrożniejszy. Właściwie nie wiadomo, jak się zachować.
Do tego dochodzi wojna na wschodniej granicy. Bo jak nazwać sytuację, kiedy tłum nachodźców z Iraku, Syrii i skąd tam jeszcze wali na nasze terytorium przekonany, że wpuszczenie mu się należy jak psu zupa. Jak ja wybieram się gdziekolwiek, w tym do Iraku czy Syrii, to muszę mieć paszport, wizy, szczepienia… tu nic nie jest potrzebne. My jesteśmy nachodźcy, nam się należy. Jak Polacy postawili drut kolczasty i trochę policji i wojska, to lecą zza tych zasieków kamienie i gałęzie. Skąd w lesie kamienie? A siepacze Łukaszenki przywieźli w wiaderkach. Najpierw zwieźli nachodźców, potem kamienie dla nich, żeby mieli czym rzucać w niedobrą Polskę. Ja wiem, to biedni i nieszczęśliwi ludzie, którzy sprzedali co mieli, żeby przedrzeć się do Niemiec i tam pobierać socjal, a listopadowe chłody (za niedługo mrozy) dadzą im się wkrótce mocno we znaki. W tym kontekście polewanie wodą dodatkowo nieboraków ochłodzi, ale oni od dawna nie rządzą własnym losem, bo z tyłu pchają ich na druty formacje świniopasa. Gdyby mi ktoś pół roku temu powiedział, że coś takiego wydarzy się u nas, szczerze bym wątpił. A jednak mamy to i zanosi się, że będziemy mieli jeszcze przez tygodnie, a może i miesiące.
Podnoszą się głosy, że należy tych wszystkich nachodźców przyjąć, bo są z nimi dzieci, kobiety, niektóre w ciąży itp. Zapewne, aspekt humanitarny sprawy jest bolesny. Ale wojna toczy się nie o dziś. Gdyby ktoś wiarygodny obiecał: jak ich przyjmiecie, nowi nie nadejdą. Właśnie na tym polega paradoks, że im więcej byśmy przyjmowali, tym więcej by się zjawiało nowych. Tym szczelniej byśmy mieli zapełnioną nachodźcami przyszłość. To już lepiej chyba mieć to co mamy. Na to nakłada się drugi kataklizm – pandemia, i trzeci – anomalie klimatyczne, a jakby się uważnie rozejrzeć, to ten łańcuszek nie ma końca. Kiedy to się stało, zastanawiam się. Kiedy zamieniliśmy ten miły i powabny świat w teren nie do życia?
Dopisek 18 listopada: Liczby na dziś – nowych zachorowań 24 882, trupów 370. Rekord z poprzedniej fali to jakieś 36 000, zdaje mi się.