Jeśli idzie o covida, pojawiła się odmiana Omikron, podobno 500 razy bardziej zaraźliwa od Delty (ciekawe, jak to zmierzono), ale w przebiegu choroby łagodniejsza. Ufać tym wiadomościom jak najbardziej nie można, bo choć ten i ów na niego zapadł i przechorował, to wciąż nic o nim nie wiemy. Mechanizm wygląda tak: nową odmianę, szczep czy gatunek covida bierze się pod lupę i gdy to i tamto o nim wiadomo, pojawia się nowe wcielenie sukinsyna i dawaj apiać. Działamy w ciągłym niedoczasie. Wiadomo, że po Omikronie będą Pi, Ro, Sigma, Tau, Ypsylon i ile tam zostało liter w greckim alfabecie, my wszyscy musimy przez to przejść i tylko na każdym zakręcie będzie nas ubywało po 500 sztuk dziennie.
Raporty o zakażeniach i zmarłych są paskudne i powinny właściwie budzić przerażenie, bo w zwykłe dni jest to lekko poniżej 30 tysięcy, a trupów istotnie po 500, raz nawet padł rekord, czyli 600. Mam tu nawet na kartce wyniki bodaj sprzed dwóch tygodni: czwartek 27 356 / 502, piątek 26 995 / 470, sobota 25 576 / 502. Są to dane zebrane z dni poprzednich, w weekendy wyraźnie niższe, nie dlatego, że ludzie mniej wtedy zapadają, tylko dlatego, że się z mniejszą intensywnością mierzy. Obserwuję znieczulenie na te liczby, w reakcjach na nie i w zachowaniach społecznych, dawniej byłyby powodem do wszczynania alarmu, teraz nikt się niczym nie przejmuje, po ulicach chodzi się bez masek (słusznie moim zdaniem), w sklepach, urzędach, kościołach wielu z nosami na wierzchu. Czy wynika to z przekonania, że zaszczepionych covid się nie ima? Ale wszak wiadomo, że wśród hospitalizowanych znalazł się niski procent zaszczepionych, i nawet wśród nieboszczyków trafili się tacy, którym cudowne szczepionki nie pozwoliły wyrwać się śmierci. Nie ma już wśród zmarłych wyłącznie tzw. seniorów, czyli mówiąc po ludzku starców po 60. i 70. roku życia, są denaci w każdym wieku, od nastolatków po ojców rodzin (i matki). Śmierć kosi niby łan, lecz my nie wiemy co to lęk, by przywołać słowa pieśni patriotycznej z okresu bodaj powstania warszawskiego. Ludzie umierają stojąc – to inne przywołanie, lekko jeno sparafrazowane. Może dam spokój, bo posunąłbym się za daleko.
W związku z plagą zgonów wypowiedział się ze dwa tygodnie temu w internecie zawodowy grabarz. Rano czytałem wywiad z nim, dosłownie za godzinę już tego wywiadu nie było. Zniknął, rozpłynął się, nijak nie mogłem go znaleźć. Grabarz mówił: denatów covidowych powinno się palić, a nie chować do ziemi w plastikowych workach. W takim worku, przepisowo szczelnym, wirus może przetrwać w kisielu, w który stopniowo zamieni się nieboszczyk. Jest to jakby torpeda czasu podesłana do przyszłości, choć podróżująca wraz z nami równoległe. Lecz pewnego dnia, gdy taki worek pęknie, gdy się trumna rozsypie, wirus znowu wychynie na świat, i to nie wiadomo w jakiej postaci, boć nikt nie wie, co covidy wyrabiają w galarecie z nieboszczyka, nie mogąc hulać po świecie, zmuszone organizować sobie rozrywki w ograniczonej ścianami plastiku przestrzeni. Możliwe więc, że chowając zmarłych na covid w plastikowych workach de facto instalujemy sobie po cmentarzach tykające bomby covidowe, za które nasze późne wnuki będą nam dozgonnie wdzięczni. (Co ja tak o tych zgonach, chyba przewrażliwienie jakieś.) Polska pod względem wymieralności na covida znajduje się w czołówce światowej, pewnego wieczoru TV opozycyjna pokazała dane porównawcze z Europy, zapamiętałem Francję i Austrię oraz to, że były to liczby o wiele niższe niż nasze. Świadczy to o nędzy polskiej służby zdrowia, która sama z trudem stoi na nogach i próżno spodziewać się, żeby komuś pomogła.
Dominika zażądała trzeciego szczepienia, gdy tylko pozwolił jej termin, ale tym razem wybraliśmy Pfizera. Znowu odbyło się to na Stadionie Narodowym, który przez covida został wyłączony z rozgrywek piłkarskich, ale nikt tego nie odczuje, gdyż właśnie nadeszła zima.
Pewien aptekarz o nazwisku nomen omen Pietrzak prowadzi własne badania i próbuje szacować polską nadumieralność. Dane Ministerstwa Zdrowia za 2021 rok to 54 tys. zmarłych (chyba na sam covid?), według Pietrzaka 89,6 tys. Jest pewna różnica. Najgorsze, że rząd się tymi umarlakami nie przejmuje, tak jakby należało nimi zapłacić jakiemuś smokowi albo bóstwu i gdy uiścimy opłatę w żądanej (acz nieznanej nam na razie) wysokości, to pandemia wessie się w siebie i ustąpi. Dziś widać, że w lubelskim i podlaskim, gdzie dość długo dominowały czerwone szankry covida i marło tam 70 procent luda więcej niż zwykle, zachorowalność zmalała i środek ciężkości III fali przesunął się w głąb kraju. Na karteczce, zapisanej 2 sierpnia 2021 i porzuconej w zapomnieniu na biurku, odnotowałem przepisany z Interii czyjś komentarz: „Tylko idiotów nie dziwi fakt, że wirus pojawił się w mieście, w którym znajduje się laboratorium o najwyższym stopniu bezpieczeństwa, czyli ze wszelkim możliwym syfem w środku.” To miasto to Wuhan w Chinach, przypominam.
I dla odmiany kawałek refrenu z piosenki nadawanej przez radio: „Nie do wiary, że aż tak / Mamy siebie nagły brak”. Niedyspozycja umysłowa spowodowana covidem? Dawniej nazywano takie rzeczy grafomanią, dziś nikt się nie poważy.
Dopisek z poniedziałku: Zadzwoniłem do Myślenic, sąsiad powiedział mi, że zachorował na covida po dwukrotnym szczepieniu Pfizerem. Przeszedł w miarę łagodnie, pewnie ma mocny organizm. Dowodzi to, że szczepionki nie są żadnym cudownym antidotum; są czynnikiem, który w probabilistycznej grze ze światem nieco zwiększa nasze szanse. Tylko tyle.