Dzień 660, środa 29 grudnia 2021

Wczoraj kopnąłem się na szczepienie trzecią dawką, tzw. przypominającą. Chciałem, żeby odbyło się to jak najbliżej – udało się zgłosić do punktu przy Centrum Krwiodawstwa przy Nobla. W środku jeno parę osób, przeważnie starszych (było przed dwunastą), atmosfera pogodna, wyszczep przebiegał spokojnie, nawet leniwie, co mogło trochę dziwić, gdyż codziennie mamy z covida po 700 trupów. Dziś padł nawet rekord, czyli 800, ale pełny spokój, nikt nie bije na alarm, tak jakbyśmy składali tych ludzi w ofierze smokowi i nic nie dało się zrobić. Władza kompletnie się tym stanem rzeczy nie przejmuje, jak mrą, to niech mrą, trochę odciąży się ZUS . Byłem kiedyś zwolennikiem PIS-u, ale to dawne czasy, bo kto widzi bezmiar indolencji tego rządu, w dziedzinach społecznych i gospodarczych, ten nie może go dalej popierać. Codziennie znika po 700 Polaków, a nie wszyscy są zgrzybiałymi starcami. Na co się czeka? Zapewne na to, że samo przejdzie, ale władza, która godzi się na taki systematyczny uszczerbek biologicznej substancji narodu, czyli jego wyniszczanie, nie może przecież być uważana za władzę polską. To jacyś nasłańcy pracujący dla obcych reżimów (dla Łukaszenki?), żeby nas jak najszybciej wykończyć.

Dziś czytam, dlaczego w Polsce nie wydano zakazów organizowania imprez sylwestrowych, jak to wprowadzają inne państwa europejskie. Autor na to nie odpowiada, zwraca tylko uwagę na ten drobny szczegół. Dopowiedzmy za niego: chodzi o to, żeby zarobił kto ma zarobić, żeby naród się zabawił niską rozrywką i dobrze myślał o władzy, która mu dostarcza takich uciech. Takoż chodzi o to, żeby TV miała co pokazywać. Nieważne te setki trupów codziennie, ma być wesoło, radośnie, w nowy rok wkraczamy z gębami rozdziawionymi z zadowolenia. A covid? Nie ma sprawy, przeminie jak wszystko. Nie dziwiłbym się, gdyby takie podejście panowało w Rosji, ale w Polsce?

Najlepsze podejście do tego wykazuje Lech J., który oświadcza mi wprost: – Marucha, ja nie zważam na tego wirusa. Zachowuję się jakby go nie było. Ostatnio przyjął ekipę filmową, która robi film o Parowskim. Napił się z nimi wódki. Lechowi dobrze mówić, bo ma przepowiedziane żyć do 92 roku, rozumiem, że pancerz przepowiedni czyni go nietykalnym. Z drugiej strony dobiegła mnie wieść, że historyk Andrzej Paczkowski pomimo trzykrotnego szczepienia trzykrotnie zachorował.

Z innych spraw: przed samymi Świętami, bo 22 XII, Sąd Okręgowy w Krakowie wydał wyrok w sprawie podziału majątku, który został po matce. Proces ciągnął się prawie przez pięć lat. Jak należało się spodziewać, mam się wyprowadzić z książkami (około 4 tys. sztuk), meblami, archiwami, rocznikami pism (Problemy, Astronautyka, Ameryka, Szpilki, Fantastyka, Literatura na Świecie itp.) Na to wszystko dostałem pół roku, co i tak jest lepiej niż w werdykcie Sądu Rejonowego, który dał szczodrze trzy miesiące. A jest przecież zima, o tej porze nic tam się nie da robić, bo temperatura na strychu jest taka jak na zewnątrz (akurat przyszła fala mrozów, po minus 10 – 12 stopni w nocy, w dzień po 5 – 7 stopni). Do tego dochodzi zagrożenie Omikronem, te setki trupów codziennie – innymi słowy pandemia aż huczy. Sąd wydaje się na to nie zważać; żeby przenieść moją połowę własności na siostrę trzeba koniecznie zdemolować mi to co tam zgromadziłem właściwie przez całe życie. Momentami czuję się jak osaczony przez analfabetów, którzy próbują mi dopiec w ramach akcji jakiegoś tajnego sprzysiężenia przeciw książkom i słowu drukowanemu.

27 grudnia przypadła szósta rocznica śmierci matki, zamówiłem mszę w Zenonowie i pojechaliśmy samochodem. Żeby wjechać na teren musieliśmy zmagać się z kłódką, bo wszystko zamarznięte, ale gdy stanąłem w ciemności pod roziskrzonym niebem, wszystko to wydało mi się nagle bardzo piękne. Mamy w tym roku śnieg, ewenement chyba od dziesięciu albo więcej lat. Widać było na ścieżce jakieś ślady, pewnie kocie, ale poza tym wszystko jakby wymarło. Gdy wracałem, w koleinie reflektory wykroiły mysz, brązowy puchaty kłębuszek; mam nadzieję, że udało się jej uciec.

Matka umarła głupio i niepotrzebnie, okropnie chciała do szpitala, bo wyobrażała sobie, jak tam ją wyremontują i jak po powrocie stanie na nogi. Były wtedy trzy święta: w piątek Boże Narodzenie, sobota św. Szczepana i niedziela jako niedziela. Przyjechali rano furgonetką, matka wyszła o własnych siłach. Kiedy doszedłem do szpitala, leżała na prowizorycznym wózku, już było z nią gorzej, musiałem ją przenieść do wysikania. Lekarz bagatelizował sprawę: nic złego się nie dzieje. Wobec tego poszedłem do kościoła; ledwo zdążyłem, wrócić, gdy odezwał się telefon i lekarz powiedział, że nie wie jak to się stało, ale matka nie żyje. Na drugi dzień musiałem jej szukać po prosektoriach, mróz był nielichy, bo po trzech tygodniach, które przechodziłem w tenisówkach, ścisnęło do kilkunastu stopni. W szpitalu lekarz, który mi wypisywał akt zgonu, mówił do mnie per rybeńko, ale nie miałem siły go napominać. Z facetem, któremu zmarła matka, można wszystko. Do końca jej nie zabrali na oddział, podobno robią tak żeby nie psuć sobie statystyki.

       W Sylwestra po raz pierwszy od lat zostaniemy sami, Berenika idzie do koleżanki. Też dziwne odczucie: do tej pory zawsze była przy nas, teraz znika. Czy to zapowiedź czegoś groźnego, znikania corocznego naszego dziecka na te paręnaście godzin? A potem już na coraz dłużej, aż zostaniemy całkiem sami. Na szczęście mama i babcia tej koleżanki będą miały na nie oko i nic się tam okropnego nie wydarzy.

       Po głowie chodzi mi refren piosenki Maryli, a właściwie Marii Antoniny Rodowicz: co nam ten rok zabierze / a co daruje nam?

       Ze świstków na biurku do odnotowania odzywka jakiegoś rapera: „Prędzej wsadzę prącie w blender / Nim zrozumiem, co to gender”. Do siego roku.

2 komentarze

  1. Takie postawienie sprawy zakłada, ze w ogóle jest jakiś plan. Moim zdaniem nie ma, wszystko idzie samopas, jak u marnego gospodarza. Ja się tym przejmuję, bo kto dziś pozwala umierać moim współobywatelom, ten jutro pozwoli umrzeć mnie. A dla mnie państwo – wiem że idealizuję do groteski = powinno wyjść ze skóry, żeby nie dopuścić do mnie różnych niebezpieczeństw. To nie wyjdzie nigdy, ale powinno się starać. Tymczasem dziś czytam, jak t6o posłowie dbają, by w restauracji nie zbarakło im żarcia, i to odpowiedniego, i to w odpowiedniej ilości, i to po odpowiedniej cenie. Obiad dla posła: 12 zł, obiad dla dziecka w przedszkolu – 16 zł. Chyba się radykalizuję na starość.
    MO

  2. Zastanawiam się, czy za tą polityką puszczenia koronawirusa na kompletny żywioł nie stoją aby względy inżynierii społecznej. I nie o wyniszczenie narodu tu chodzi, jak piszesz, ale o jego wzmocnienie: przez eliminację osobników słabych i nieodpornych. Taki darwinizm społeczny. Będzie nas mniej, ale za to samych supermenów. Bo innego jako tako logicznego powodu takiego postępowania władz nie widzę.

Prześlij komentarz



Reklama

Senni zwyciezcy

Książka do kupienia w Stalker Books

planeta smierci cover

Książka do kupienia w Stalker Books

Człowiek idzie z dymem - Marek Oramus

Książka do kupienia w Stalker Books

COVER bogowie lema

Książka do kupienia w Stalker Books