Dzień 749, poniedziałek 28 marca 2022

We środę 23 marca o godzinie mniej więcej 7, wkroczyłem tryumfalnie do elitarnego klubu 70+ (teraz przy wszystkim stawia się plus). Nie myślałem, że dożyję takiego wieku. Przypomina mi się ojciec, który po pięćdziesiątce zaczął znienacka utyskiwać, jak to słabo się czuje. Tajemnica polegała na tym, że wdrukował sobie, że nie przeżyje własnego ojca, czyli mojego dziadka Franciszka. Dziadek walczył w I wojnie za Franza Josefa w Tyrolu, został ranny w nogę i jako inwalida wojenny brał wysoką rentę, z której żyła cała rodzina. Zmarł jak miał 55 lat, a więc grubo przedwcześnie. Ojciec uspokoił się dopiero wtedy, gdy minął ową granicę – minął ją nieznacznie, bo w wieku 61 lat położył go rak. Więc i mnie może się zdawało, że nie przeżyję sześćdziesiątki, ale oto dowód: przeżyłem i mam się jako tako, choć kontaktu z kardiologiem nie uniknąłem. W piątek po raz pierwszy w życiu zrobiono mi EKG. Okrągłe jak dla astronautów elektrody po zerwaniu z klaty położyłem na biurku i patrzę sobie na nie od czasu do czasu.

Covid odpuszcza – na razie. Jeszcze dwa, trzy tygodnie temu świeżych zakażeń było w granicach 13 tys. na dobę, przy wysokiej nadal umieralności. Teraz spadło to poniżej 10 tys. i rząd na fali entuzjazmu zniósł obowiązek chodzenia w maseczkach. Czytam głosy, że za wcześnie, bo w takich Niemczech nowe zakażenia to jakieś 300 tys. dziennie, Ukraińcy też nie zaszczepieni więcej niż w jednej trzeciej, a napłynęło ich do nas ponad 2 miliony. Ale i tak mało kto chodził w masce, co najwyżej w sklepie. (W punktach medycznych maski pozostały obowiązkowe.) Pojawiła się podobno nowa odmiana Covida i nadchodzi szósta fala pandemii; nikogo to w obliczu wojny na Ukrainie nie przeraża.

Ja zaś we wtorek wróciłem po dwóch tygodniach spędzonych w Myślenicach. Dopracowałem się tam procedury z moimi książkami, których wyniosłem 650 sztuk. Rano wstawałem przed dziewiątą, mierzyłem sobie ciśnienie, brałem torby z książkami i niosłem do biblioteki. Trzy pierwsze dni były najgorsze, myślałem że nie podołam i niedzielę powitałem z ulgą. Ale cały następny tydzień już poszedł równo – organizm się wzmocnił. Po bibliotece szedłem kupić żywność, wodę, mleko; po powrocie zasiadałem do śniadania. Łykałem tabletki na obniżenie ciśnienia i drżenie samoistne. Potem trochę czytania, leżenia, deliberowania nad sytuacją – w końcu trzeba było brać się do napełniania worków książkami, żeby były gotowe na następny dzień. I tak mi schodziło do wieczora.

W niektóre dni umawialiśmy się z moim bliskim kolegą Deuszem, z którym siedziałem w jednej ławce przez całe liceum. Dwa razy byliśmy na Zarabiu na chińszczyźnie, trochę oglądaliśmy sportu w TV, trochę gadaliśmy o starych czasach. Dzięki temu nie zdziczałem do szczętu. Wracałem w nocy, lulu, a następnego dnia cała procedura od nowa.

W pociągach i na dworcach pełno Ukrainy, widziałem jak dają im kanapki, jak przyszedł transport mydła i babiny brały na wszelki wypadek po dwie sztuki. Do Krakowa jechałem w przedziale z dwiema kobietami z Winnicy i parą ludzi z Gruzji – podróżowali z Malborka do Łodzi. Porozumiewaliśmy się po rosyjsku. „Wy inostraniec?”, powiedział do mnie Gruzin, że niby dobrze mówię w języku Putina. „Widitie, ja staryj cziełowiek – odpowiedziałem. – Chodił w szkoły kogda jeszczio uczili russkomy jazyku i szto to zapomnił”. Ukrainki okazały się matką i córką, jechało z nimi dwóch chłopców, starszy Timofiej i młodszy Władysław. „Władysław eto imia polskich korolej – pouczyłem ich. – Na primier Władysław Jagiełło.” „Ja chociu byt’ koroliem”, wyraził marzenie starszy. „Ty budiesz korol’ Timofiej Wtoroj”, zapewniłem go. Przelotnie zastanowiłem się, co by musiało się stać, żeby to zdanie okazało się przepowiednią.

A Ukraina broni się już ponad miesiąc. Ruskie okazały się przereklamowane, jakie to mocarstwo, co nie potrafi dostarczyć swoim żołnierzom pocisków, paliwa i wyżywienia? Jeśli im kto nie zafunduje broni, stali na wieże czołgowe, butów i ciężarówek, jak Stany w II wojnie, to nie mają prawa wygrać o własnych siłach. Teraz Putin wspomina o bombach atomowych: jak nie przyznacie nam tego, czego chcemy, zaczniemy odpalać. A ja bym oddał Ukrainie te głowice atomowe, których się dobrowolnie wyrzekła w 1990 roku, w zamian za gwarancje m.in. rosyjskie. Banda łapserdaków z pretensjami do władzy nad światem.

Jutro manatki w łapki i z powrotem do Myślenic. Nie bardzo mi się chce, posiedziałbym w domu, ale nikt mnie o zdanie nie pyta. Conradowskie poczucie obowiązku, chłe chłe, trzynasta praca Herkulesa.

Prześlij komentarz



Reklama

Senni zwyciezcy

Książka do kupienia w Stalker Books

planeta smierci cover

Książka do kupienia w Stalker Books

Człowiek idzie z dymem - Marek Oramus

Książka do kupienia w Stalker Books

COVER bogowie lema

Książka do kupienia w Stalker Books