Goldberg książkę napisał, Blomquist zilustrował, ale obaj mają związki z fizyką: pierwszy jest specjalistą od kosmologii, drugi ukończył fizykę i pracuje w Boeing Aerospace. Ich wspólne przedsięwzięcie powstało w celu przybliżenia fizyki czytelnikom nastoletnim, wśród których pleni się „analfabetyzm naukowy”.
Żeby pozyskać takiego odbiorcę, Goldberg używa bezpośredniego języka, jakby o zjawiskach i problemach opowiadał komuś bliskiemu. Często odwołuje się do przykładów z kultury masowej, a już literaturę science fiction zdaje się znać na wyrywki. Stara się swe wywody okraszać dowcipami, z czym jednak bywa różnie. Gdy mówi o pięknie fizyki, zastrzega, że nie dotyczy to piękna fizyków; wskazuje także, jak mało pojawia się przełomowych prac na temat równi pochyłych. Często jednak są to męczące a zbędne wtręty w przypisach, na które szkoda miejsca. Polski czytelnik, nie znający realiów amerykańskich, ma trudności z wykryciem ładunku rozśmieszającego i nawet objaśnienia redakcji polskiej niewiele tu pomogą.
Bywa, że książka prezentuje rankingi, które obeznani ze sportem młodzieńcy traktują z większym zainteresowaniem. Piątka najlepszych fizyków po 1900 roku to Einstein, Feynman, Bohr, Dirac i Heisenberg. Bardzo dobra jest galeria cząstek fundamentalnych (tu na plan pierwszy wychodzą rysunki) oraz opis wpadania astronauty do czarnej dziury. Te ostatnie są oczkiem w głowie Goldberga, z pasją wyjaśnia, czemu w Wielkim Zderzaczu Hadronów nie powstaną mikroskopijne obiekty tego typu, by rozrastając się pożreć Ziemię, a jak powstaną, zaraz wyparują. W kwestii obcych cywilizacji pozostaje sceptyczny, podobnie jak w sprawie budowy wehikułu czasu (tu ranking najlepszych filmów o tej tematyce). Książka stara się więc mnożyć atrakcje, ale na końcu i tak powiada, że sama fizyka jest wystarczająco atrakcyjna.