W powieści Johna Irvinga „Ostatnia noc w Twisted River” główny bohater, pisarz, nosi nazwisko Baciagalupo. Pamiętam, że wydało mi się dziwaczne, nazbyt literackie. Teraz leży przede mną książka Paolo Bacigalupiego „Nakręcana dziewczyna. Pompa numer sześć” – i co na to powiedzieć? Wydumane i dziwaczne nazwisko pisarza okazało się faktem, a jego książka – znakomita.
Opasły tom Bacigalupiego składa się ze zbioru opowiadań i powieści. Sądziłem, że puszczanie na rynek takiej księgi w chudych dla czytelnictwa latach jest błędem, ale wydawca zapewnił, że opowiadania sprzedają się marnie, tu zaś stanowią niejako wprowadzenie do powieści. Istotnie, zbiór „Pompa numer sześć” przedstawia nieznanego u nas autora, za oceanem już nagrodzonego najważniejszymi laurami SF. Opowiadania w satysfakcjonującej pod względem artystycznym formie przedstawiają ostre kłopoty z wodą, przeludnienie czy powolne głupienie ludzkości. W „Pompie numer sześć” studenci są ćwokami skoncentrowanymi jedynie na bzykaniu, zamyka się co trudniejsze kierunki studiów, a tytułowe pompy odziedziczone po mądrzejszych czasach coraz częściej ulegają awariom i nikt nie umie ich naprawić. W „Ludziach piasku i popiołu” modyfikowańcy żrący piach i zabawiający się w odcinanie sobie rąk i nóg (dla ekscytacji bezbronnością, nim odrosną), spotykają biologicznego psa. Trzymają go trochę z litości, utyskując nad ułomnością jego biologicznej formy, po czym postanawiają go upiec i zjeść. Już nie tylko fizycznie, ale i umysłowo przestali przypominać ludzi.
Dwa opowiadania, „Kaloriarz” i „Człowiek z żółtą kartą”, pokazują zrujnowaną cywilizację z „Nakręcanej dziewczyny”. Jest to istny krajobraz po uczcie: kompletnie rozregulowana biosfera w wyniku nieudanych modyfikacji genetycznych, a w dodatku brakuje energii – skończyły się węgiel i ropa. (Elektrowni jądrowych nie ma.) Wszelki napęd odbywa się dzięki niejasno zdefiniowanej technice sprężynowej, która wymaga ładowania zwykłą siłą fizyczną (np. przez zaprzężenie do kieratu zmutowanych słoni). Poprzedzająca krach epoka obfitości i rozrzutności energetycznej bywa nazywana Ekspansją i ludziska wspominają ją z łezką w oku. Globalizacja i inne tego typu absurdy odeszły w niebyt wraz z energetyczną żarłocznością cywilizacji.
Wielkim walorem tej prozy jest ścisłe powiązanie scenografii przyszłości z dzisiejszą rzeczywistością i wykazanie, jak apokalipsa może wyniknąć z dzisiejszych i wczorajszych posunięć. Genhakerzy z wielkich korporacji w rodzaju AgriGenu naprodukowali nowych ulepszonych gatunków, które, introdukowane w biosferę, rychło doprowadziły do rzezi ich naturalnych pobratymców – w ten sposób zniknęły z powierzchni Ziemi np. poczciwe koty. Inni nagenhakowali szkodników i chorób, aby zaszkodzić produktom konkurencji. W końcu cała ta fuszerka zaczęła mutować i rekombinować – i wymknęła się spod kontroli. U Bacigalupiego mamy więc już tylko chaos, spotęgowany ruchami społecznymi o wielkim nasileniu, wojnami, rzeziami, migracjami itp. Rzecz dzieje się w Bangkoku, a więc dość daleko od nas, ale i w Europie, i w Ameryce wygląda to podobnie.
Bacigalupi pisze nowocześnie, skrótowo, dawkuje tragiczne szczegóły przy okazji prowadzenia akcji, nie stroni od scen drastycznych. W obrazkach z fabryki sprężyn jako żywo widać technikę rodem z XIX-wiecznych fabryk, napędzanych wspólnymi wałami i kołami zamachowymi, komputery są tylko na pedały i w przeciwieństwie np. do modnego jeszcze niewiele lat temu cyberpunku nie odgrywają większej roli. Rozregulowana genetyka zastąpiła wyrafinowaną, ale też rozregulowaną informatykę – czy zatem Bacigalupi i jego księga stanowią realizację jakiegoś nowego nurtu w obrębie SF? Diagnoza autora o włosko brzmiącym nazwisku odbiega od ustaleń cyberpunku, że rozkład nadciągnie od strony high-techu informatycznej proweniencji. Nawet do niego nie dojdzie, powiada Bacigalupi, bo najpierw rozwalą się biologiczne podstawy naszego bytowania i pomrzemy ledwo zorientowawszy się, co nas zabiło, jaki produkt naszej własnej ręki.