Ukazało się kolejne wznowienie legendarnej powieści Asimova „Koniec Wieczności” z 1955 roku, w Polsce wydanej po raz pierwszy w 1969 roku. Miałem wtedy 17 lat, z tego co czytałem rozumiałem co drugie słowo i co piąte zdanie, ale nie przeszkadzało mi to entuzjazmować się niezdrowo kosmosem, SF-em i tego typu bredniami. „Koniec Wieczności” uderzył mnie jak obuchem w łeb. Przeczytałem powieść Asimova jednym ciągiem i potem leżałem w nocy zmordowany, oszołomiony, puszczając słabe prądy z mózgownicy, niedowierzając jakby temu, co mi się przydarzyło.
Po takich przeżyciach, na które wpływ ma młodzieńcza egzaltacja, powroty po prawie półwieczu bywają niebezpieczne. Powtórna lektura bywa często rozczarowaniem – widać jak na dłoni, żeśmy zachwycali się byle czym, żeśmy naszym świętym uczuciem obdarzali byle kogo. No i tu z początku zanosiło się na coś podobnego. Potem jakoś przestałem zważać na chropowatość zdań, na stereotypowość postaci – powieść pochłonęła mnie i przez moment było jak dawniej. Ale tym razem rzuciło mi się w oczy, że „Koniec Wieczności” bardzo przypomina „Powrót z gwiazd” Lema. Że początkowy opis Technika Harlana w bębnie czasowym to wypisz-wymaluj astronauta Kelvin w zasobniku skierowanym na Solaris. Dziadyga stwierdził, że Asimova i Lema dzieli o wiele mniej niż to sobie dotąd wyobrażał.
Zauważmy zatem, że i „Koniec Wieczności”, i „Powrót z gwiazd” mają ten sam temat: wątpliwości wysokiego funkcjonariusza odnośnie sensu tego, co robił dotychczas. To powieści o utracie wiary. Technik Harlan nie wierzy w konieczność istnienia, a nawet utrzymywania Wieczności, pilot Bregg wątpi w celowość podróży kosmicznych. Obaj dziedzinom swych wątpliwości poświęcili najlepsze lata – i nagle ogarnął ich zamęt. Obaj są ludźmi czynu, więc na utracie wiary nie poprzestaną, tylko z zapałem zaczną pacyfikować dotychczasowy obiekt kultu. Bregg w ostatniej scenie z kumplami z „Prometeusza” zrozumie, że nie jest już jednym z nich. Technik Harlan wyjaśni to sobie w rozmowie z Kalkulatorem Twissellem, którego jest protegowanym i prawą ręką zarazem.
Dalej: u obu do kryzysu dochodzi cherchez la famme – z powodu kobiety. Harlan zakochuje się na zabój w Noys i gotów jest poważyć się dla niej na każde szaleństwo; podobnie z Breggiem, którego częściowo tłumaczy fakt, że przez dziesięć lat przebywał wśród samych mężczyzn na Prometeuszu. Bregg ulega urokowi Eri, ale wcześniej bierze się z aktorką imieniem Nais (Noys i Nais – podobieństwo uderzające). Obie te kobiety obaj ci mężczyźni odbierają innym mężczyznom: u Lema jest to bezpłciowy niby-mąż Eri, u Asimova prezentujący podobne cechy Kalkulator Finge. Dla Eri Bregg pozostanie na Ziemi, dla Noys Harlan zlikwiduje Wieczność. Podziwu godne u Asimova i u Lema wydaje mi się to, że ich bohaterowie w celu zaznania odrobiny seksu muszą przewrócić świat do góry nogami. Gdyby każdy z nas postępował w ten lekkomyślny i nieokiełznany sposób, dziś mielibyśmy tu same rumowiska.
Jedźmy dalej: seks jest traktowany u Lema i u Asimova podobnie, nie tylko w tych powieściach. Bohaterowie zarówno „Końca Wieczności”, jak i „Powrotu z gwiazd” mają ten sam stosunek do seksu – czyli nabożny, jak wobec tabu. Bregg po tylu latach bez damskiego towarzystwa nie wybiera się od razu na kobiety lekkich obyczajów, tylko pragnie spacerować, wypoczywać, a głównie zapoznawać się z tym, co działo się na Ziemi, kiedy on buszował po Fomalhaucie. Pieniędzy mu nie brak, jest zdrowy, przystojny, sprawny – tylko chęci nie ma. Technik Harlan jest już zaawansowanym funkcjonariuszem Wieczności, ma 32 fizjolata, ale dotąd nie miał kobiety. Noys jest jego pierwszą. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w tej mierze obaj są czymś w rodzaju porte parole swoich autorów. Poniekąd zatem nic dziwnego, że towarzyszą temu aż takie sensacje.
Tymczasem każdy z nas doskonale wie, że życie erotyczne to monotonna dłubanina, podczas której człowiekowi bardziej chce się spać niż rwać do czynu. Czyn wymagałby wyjścia z łóżka; w takim razie po co było tam wchodzić? Zarówno Bregg jak i Harlan nie mają tych dylematów, energia ich rozpiera, a dla ukochanych kobiet gotowi są poświęcić wszystko: pierwszy kosmos i wojaże po nim, drugi Wieczność, czyli Czas, i też podróże po nim. Inteligentny czytelnik nie powinien mieć w tym miejscu żadnych wątpliwości, że Hal Bregg i Technik Harlan to jedna i ta sama osoba, nawet ich imiona zostały tylko lekko zniekształcone dla zmyły. Skrót od Harlan to przecież Harl, a jak kto mówi niewyraźnie – Hal.
Na okładce poprzedniego wznowienia Technik Harlan ma wyłogi z małymi złotymi klepsydrami – i nawet chyba przesypuje się w nich złoty pył. Ale w goglach odbijają mu się już rakiety – symbol nowej rzeczywistości. Bez trudu można w nim widzieć Bregga. Koniec z podróżami w czasie, do licha z gwiazdami – czy mamy do czynienia z antyfantastyką?