Fascynująca książka. Duński historyk fizyki Helge Kragh postanowił pokazać nie to, co się w fizyce i kosmologii ostało, ale błądzenie po manowcach: hipotezy nieudane, błędne, zdyskwalifikowane przez rozwój nauki. Są to koncepcje ambitne, w których obronie autorzy staczali prawdziwe boje (fizycy bynajmniej nie należą do ludzi skromnych), negując argumenty i zarzuty krytyków. Te „teorie wszystkiego”, „fundamentalne” itp. próbują syntetyzować całą wiedzę znaną do tej pory. Książka obejmuje okres od I połowy XVII wieku aż po chwilę obecną, ale punkt ciężkości stanowi wiek XX. „Wszystkie współczesne koncepcje wynikają z tradycji historycznej o korzeniach sięgających daleko w przeszłość”, zapewnia Kragh.
Wśród prezentowanych przez Kragha koncepcji mamy więc m.in. mechanistyczną koncepcję przyrody Kartezjusza, wirową teorię atomu, teorię fundamentalną Eddingtona, elektromagnetyczną wizję świata, w którym to elektrony miałyby stanowić budulec całej materii i wszystkich pól, wreszcie teorię stanu stacjonarnego Wszechświata czy teorię zmiennych w czasie stałych fizycznych. Z nowszych są to teoria strun, zasada antropiczna, koncepcja wieloświata, modele cyklicznego Wszechświata, eschatologia fizyczna (losy życia w dogorywającym Wszechświecie) itp. We wszystkich dochodzi do prób rozszerzenia i ujednolicenia wiedzy fizycznej lub podważenia ortodoksyjnych pojęć fizyki.
Podstawową chorobą tych hipotez jest brak możliwości weryfikacji eksperymentalnych. Fizycy przywiązani do swych koncepcji domagają się więc zmiany paradygmatu; w fizyce toczy się dziś spór o to, jak dalece nauka może być spekulatywna i czy wszystkie koncepcje muszą przechodzić zwykłe testy nakładane na teorie naukowe. Książka Kragha bierze pod lupę sen fizyki o teorii ostatecznej – utopię, za którą na próżno gonią fizycy wczorajsi i dzisiejsi.