Chiński autor SF Cixin Liu, którym fascynuje się Ameryka (dostał tam najbardziej prestiżową w fantastyce nagrodę Hugo, której nie przyznano wcześniej nikomu z zagranicy), napisał w 2005 roku powieść o fizyku owładniętym obsesją piorunów kulistych. Gdy Chen miał 14 lat, piorun taki wtargnął do jego domostwa i spopielił oboje rodziców. Po latach Chen dołącza do grupy, która ma za zadanie przerobić pioruny kuliste na broń. A to oznacza, że trzeba nie tylko umieć je wykrywać, ale też łapać, magazynować i sterować nimi tak, aby wyrządziły wrogowi jak największą szkodę.
Ci, którzy zajmowali się wcześniej piorunami kulistymi, źle skończyli. Albo produkowali kilogramy zawiłych obliczeń, z których nic nie wynikło, albo zmarnowali życie na ściganie cieni. Tu Cixin Liu serwuje bodaj najlepszy w całej powieści opis zamkniętego ośrodka na Syberii wraz z opowieścią rosyjskiego fizyka, który w nim pracował. Dla tego wstrząsającego epizodu warto przeczytać całą powieść, która – choć upozowana na SF – właściwie do tego gatunku nie należy, pomimo że pomysły autora, wywiedzione z fizyki, są całkowicie fantastyczne.
Podobnie jak w „Problemie trzech ciał” Cixin Liu daje dowód orientacji w nowoczesnej fizyce cząstek, która pozwala mu wiarygodnie przedstawić uczonych pracujących nad zjawiskiem nie z tego kosmosu. Jest tu prezentowany w tamtej powieści rozmach i zapierająca dech w piersiach wizja, że pioruny kuliste to jakby elektrony z innego, wyższego w hierarchii wszechświata, które wprawdzie mogą oddziaływać z naszą materią, ale w sposób subtelny i nieprzewidziany. Jądra tych elektronów, które również da się wykryć i złapać, po zmuszeniu do syntezy (per analogiam do naszej reakcji termojądrowej) dadzą w efekcie ową straszną broń, której lepiej byłoby nie mieć.
W „Problemie trzech ciał” zaawansowana cywilizacja trisolariańska (z pobliskiego układu trzech gwiazd Centaura) dokonuje rozwinięcia dziewięciowymiarowej struktury protonu w dwóch wymiarach, co pozwala uzyskać powierzchnię ekranującą Ziemię i zarazem szpiegującą wszystkie posunięcia ludzkości. Według naszej wiedzy jest to bajka, ale przykład ujawnia, jak pracuje wyobraźnia Cixin Liu. Sądząc po dwóch powieściach fizyka cząstek jest jego ulubionym obszarem, w którym dokonuje swoich literackich wynalazków. Oczywiście odkrycie, że pioruny kuliste to makroelektrony z innego wszechświata implikuje efekty kwantowe w naszym makroświecie; cuda będą teraz na porządku dziennym, ktoś jest i zarazem go nie ma, a kwantowa róża stojąc w pustym wazonie rozsiewa upojny zapach.
O armii chińskiej, jej oficerach i generałach, Cixin Liu wypowiada się, co zrozumiałe, wyłącznie z szacunkiem. Wszyscy kompetentni, nieustraszeni, nikt nie psioczy na porządki w kraju – ale zarazem trzeba uznać tę powieść za odważną. Sam opis rodzajów broni, które testuje armia chińska, przyprawia o zawrót głowy. Jeden przykład: min przeciwpiechotnych się nie stawia, tylko wylewa, albowiem składają się z odpowiednio nałożonych warstw cieczy. Nie chce mi się wierzyć, aby „Piorun kulisty” nie był przed opublikowaniem przez czynniki chińskie dokładnie przeczytany. Sam fakt, że armia chińska jest w tej książce nowoczesna i pełna inwencji, świadczy, że czynnikom chińskim zależało na propagowaniu właśnie takiego obrazu. Nota bene akurat w sektorze broni eksperymentalnych nie musi on być daleki od prawdy.
W kontekście złych stosunków Chiny – USA dochodzi w powieści do wojny, którą Chińczycy początkowo sromotnie przegrywają. Ale gdy zademonstrują w działaniu nową broń, zdolną cały glob sprowadzić do XIX wieku (wszelka elektronika zostanie unicestwiona), wojna migiem się kończy, bo świat ogarnia przerażenie. Nota bene ciekawe, czy Cixin Liu czytał „Pokój na Ziemi” naszego Lema, gdzie identyczna koncepcja została użyta jako memento pod koniec lat 80. XX wieku.