W lipcu 2023 zmarł Lech Jęczmyk. Nie poświęcam mu tutaj osobnego wspomnienia, bo zrobiłem to w książce „Matka paranoja”, która właśnie ukazuje się drukiem. Z pomieszczonego w niej tekstu „Życie na różnych planetach” pochodzi poniższy wyimek.
PLANETA FANTASTYKA
Początkowo Lech nie traktował fantastyki jako szczególnego rodzaju literatury, ale pracując w wydawnictwie o nastawieniu młodzieżowym musiał się z nią zetknąć. Wcześniej czytał „20 000 mil podmorskiej żeglugi” Verne’a, a także opowiadanie „Zbawczy telewizor” – o tym, jak łączność telewizyjna uratowała ludzi podczas ekspedycji na nieznany ląd. Literatura rosyjska, w tym fantastyka, miała na przełomie lat 50. i 60. dobry okres, debiutowali m.in. bracia Strugaccy, każda ich nowa powieść wydawała się znacząca. Wtedy też Jęczmyk zagustował w science fiction, świadom, że może ona służyć jako język do wyrażania treści albo odgórnie zabronionych, albo niemożliwych do wyrażenia przez utwory tzw. głównego nurtu. Szło tu o kwestie polityczne, ale też cywilizacyjne, do podejmowania których fantastyka wydawała się wręcz stworzona.
W Iskrach ukazywały się książki science fiction z rozmaitych obszarów językowych, nie zawsze wysokiej jakości, bo składały się na ten repertuar różne redakcje. Z czasem książki te utworzyły serię Fantastyka – Przygoda, pierwszą na polskim rynku. W latach 70. XX wieku Jęczmyk rozpoczął wydawanie almanachu fantastycznego „Kroki w nieznane”, grupującego opowiadania zagraniczne i krajowe oraz artykuły o dziwnych fenomenach; w zamierzeniu redaktora miało to się przekształcić w pismo. Plan się nie powiódł, „Kroki w nieznane” zostały zamknięte. Stało się tak z powodu wykrytej u redaktora nieprawomyślności ideologicznej i zwolnienia go z pracy. O tym, jaką legendą w środowisku stało się te sześć tomów, niech zaświadczy fakt, że jeszcze długo dociekano powodów zarżnięcia kury znoszącej złote jaja. Po latach w wywiadach Lech uznał, że almanach utrąciły wewnętrzne niesnaski w wydawnictwie.
Lech miał już przygotowane miejsce w Czytelniku, skąd odchodziła kierowniczka działu anglojęzycznego. Poznałem go w roku bodaj 1977, wysłany na wywiad o spodziewanym wkrótce boomie na fantastykę w Polsce. Z Iskier wyszliśmy razem, ja do redakcji, Lech do Czytelnika podpisywać papiery. Czułem się wyróżniony: oto rozmawiałem z guru fantastyki, którego w Polsce wtedy mało kto znał osobiście, ale który był człowiekiem instytucją o magicznych możliwościach.
W czytelniku Lech natychmiast stworzył serię literatury SF nazwaną przez fanów „serią z kosmonautą”. Ukazały się w niej dzieła pisarzy amerykańskich, jak wybitny „Człowiek z Wysokiego Zamku” Dicka, „Syreny z Tytana” Vonneguta czy „Gdzie dawniej śpiewał ptak” Kate Wilhelm. W tej serii debiutowaliśmy jako grupa pisarzy zajmujących się tzw. fantastyką socjologiczną: Zajdel, Wnuk-Lipiński, Parowski i ja, a Lech był naszym redaktorem. Niestety, i tu skończyło się jak najgorzej: w stanie wojennym Lech, stosując się do ogłoszonego wtedy bojkotu telewizji i środków masowego przekazu, odmówił wywiadu pewnej wpływowej redaktorce. Paniusia ta dopóty wycierała progi w wydziale prasy KC PZPR i u dyrektora Iskier, póki nie postawiła na swoim. Dyrektor zapytał Lecha, dlaczego odmawia udzielenia wywiadu. Bo nie mam tego w obowiązkach, padła odpowiedź. A właśnie że pan ma jako kierownik działu, proszę uważnie przeczytać umowę. Skoro tak, to przecież nie muszę być kierownikiem, stwierdził Lech. Zdegradowany, pobył w Czytelniku jeszcze przez kilka miesięcy jako bodaj korektor, po czym opuścił. wydawnictwo. Wtedy istniało już pismo „Fantastyka”, które chętnie widziało fachowca tej rangi w swoim zespole. Rzecz jasna bez jego udziału „seria z kosmonautą” rychło zaczęła słabować i w końcu upadła.
Lech wydawał się odporny na miazmaty komunistyczne, brudy peerelowskie się go nie imały. Wydawał się na nie zaimpregnowany. Walory osobowości Lecha spowodowały, że został postacią w komiksie o Funkym Kovalu. Także i w mojej powieści „Dzień drogi do Meorii” suweren Quiston Fa nosi niektóre jego rysy, stanowiąc połączenie znajomości sztuk walki ze sprawnym intelektem. W powieści tej obowiązuje kodeks suwerena, którego pierwsze przykazania brzmią tak: 1. Gwałt jest największym złem. 2. Człowiek ma obowiązek bronić się przed gwałtem. 3. Jeżeli jest w stanie to uczynić, zyskuje miano suwerena. W tej powieści gwałt oznacza szeroki zakres nieuprawnionych nacisków zewnętrznych. Lech Jęczmyk był suwerenem w każdym calu.
W „Fantastyce” Lech w końcu został naczelnym i to on przyjmował mnie do pracy w charakterze kierownika działu publicystyki, krytyki i nauki. Po robocie, a bywało, że i w trakcie, siadywaliśmy do debat przy piwie i omawialiśmy pilne sprawy tego świata. Lech miał tu improwizowane wystąpienia, podczas których wszyscy milkli i słuchali. Poruszał niezwykle rozległe spektrum tematów, wszystko kojarzyło mu się ze wszystkim i potrafił sugestywnie ukazywać bardzo nieoczywiste związki pomiędzy wydarzeniami. Dysponując olbrzymią wiedzą oraz świetną pamięcią poruszał się swobodnie po epokach i literaturze, miał przy tym wiele własnych przemyśleń. W końcu uległ namowom, żeby spisywać te wystąpienia jako felietony, choć nie lubił pisać własnych tekstów. Najpierw miały formę krótkich notatek na pół strony w gazecie, potem rozmachał sobie rękę i jego comiesięczny felieton zajmował całą stronę. Od początku też nosił nadtytuł „Nowe Średniowiecze”.
Dziś, gdy od dawna są z nami trzy książki Lecha o Nowym Średniowieczu, rzecz wydaje się oczywista: w rzeczywistości przełomu wieków pojawiało się i pojawia coraz więcej elementów przypominających średniowiecze. Idąc za myślą rosyjskiego filozofa z początku XX wieku Bierdiajewa Lech tropił je i opisywał, a także wskazywał ich rolę w przyszłości. Ostatnio napotkałem gdzieś zwięzłe podsumowanie Lecha na ten temat: Z konfrontacji komunizmu z kapitalizmem zwycięsko wyszedł feudalizm.
Niestety, „Fantastyka” w miarę upływu lat słabła i znajdowała coraz mniej czytelników, podobnie jak cały rynek prasowy. Nowy wydawca, który ją przejął pod koniec 2003 roku, wykazywał osobliwe rozeznanie co do zawartości pisma. Felietony Lecha, zajmujące co roku pierwsze miejsce w plebiscytach czytelniczych, zostały skasowane od razu. Odczekałem dwa tygodnie i w geście solidarności napisałem prośbę o zwolnienie, uprzedzając decyzję, że w podobnym duchu zreformują dział publicystyki.