Od kiedy Władimir Rezun, rezydent GRU w Genewie, wybrał wolność na Zachodzie, regularnie dostarcza książek o Związku Sowieckim doby komunizmu. Pisze właściwym sobie felietonowym stylem o absurdach tego wielkiego kraju pod rządami aparatczyków, ujawnia nieznane szerzej szczegóły, podaje inną od obowiązującej, zwłaszcza w Rosji, wykładnię. Nie inaczej jest z książką „Matka diabła”, zajmującą się końcem lat 50. i początkiem 60. XX wieku, dniami chwały i upadku Nikity Chruszczowa, ówczesnego władcy ZSRR.
„Matka diabła” to nieoficjalna nazwa potężnej bomby termojądrowej, zdetonowanej na poligonie na Nowej Ziemi w październiku 1961 roku. Waga: ponad 26,5 tony, długość – 8 metrów, średnica – 2 metry. Oficjalna nazwa: Wyrób 602. Moc wybuchowa – 57 milionów ton trotylu. Żeby ją przetransportować nad obszar detonowania, trzeba było przerobić bombowiec Tu-95W, usunąć zbiorniki kadłubowe i wyciąć część kadłuba. Nawet wówczas brzucho bomby wystawało na zewnątrz i nie było mowy, aby dowieźć ten balast nad Amerykę. Ale na pokaz wystarczyło.
Pokaz zaś był niezbędny dla postrachu: Chruszczow postanowił rozwiązać problem berliński i w ogóle niemiecki, zamierzał groźbami nakłonić aliantów do opuszczenia najpierw Berlina zachodniego, a potem całych Niemiec. Był to element szerszego planu zawładnięcia Europą i USA, czyli spełnienia testamentu wielkiego Lenina. Zlikwidowanie dwóch naczelnych ognisk burżujskich na świecie było do tego niezbędne. ZSRR miał wtedy dobry okres, pasmo sukcesów astronautycznych (pierwszy satelita, pierwszy człowiek w kosmosie, pierwsza kobieta itp.) spowodowało, że świat piał z zachwytu nad poziomem techniki sowieckiej. Rozumiało się samo przez się, że kto ma rakiety zdolne do wynoszenia ludzi i ładunków w kosmos, ten z łatwością przeniesie ładunki jądrowe na międzykontynentalne odległości.
Suworow wyjaśnia, że był to mit. Kosmos wymaga innych rakiet niż wojna międzykontynentalna. ZSRR miał tylko jedną odpowiednią rakietę, ogromnie zawodną, prymitywną, wymagającą doby na przygotowanie do odpalenia. Ale wróg – Ameryka – o tym nie wiedział. Komuniści postanowili grać va banque, a żeby przybliżyć swoje słabe rakiety do celu, zainstalowali je na Kubie, co doprowadziło prawie do wybuchu III wojny światowej.
Co mają wspólnego loty kosmiczne z szantażem głowicami jądrowymi? Suworow wskazuje na znakomite wykorzystanie choćby lotu Gagarina do celów propagandowych; zawsze po takim spektakularnym sukcesie następowały posunięcia polityczne. Po locie Titowa ZSRR odwołał moratorium na próby jądrowe i zdetonował „Matkę diabła”. Amerykanie jednak nie pękli, dysponując zabójczym arsenałem i meldunkami szpiega Olega Pieńkowskiego, uruchomionego przez wewnętrzną opozycję wobec Chruszczowa.
Klasą dla siebie są w książce opisy życia w Związku Sowieckim, dywagacje o kulturze niedostatku wbrew zapowiadanemu hucznie zaprowadzeniu pierwszego etapu komunizmu do 1970 roku i całej reszty do 1980. Gdy Gagarin pomyślnie wylądował, najwyższe władze oprócz samochodu wołga, domu mieszkalnego i mebli przyznały mu 6 kompletów pościeli, 2 kołdry, 2 pary obuwia, 6 koszul białych, 5 par skarpet, 12 chustek do nosa, parę rękawiczek. „Gdyby Gagarin nie poleciał w kosmos, zostałby bez skarpetek i pościeli”, sumuje Suworow.
Czytając książki takie jak „Matka diabła” ma się wrażenie, że to nie literatura faktu, a wyrafinowana fantastyka, do tego stopnia, że czytelnik nie wie, kiedy autor gada na poważnie, a kiedy robi sobie kabaret. W „Matce diabła” dominuje tonacja tragikomiczna: wszystko to się zdarzyło, tak było zaplanowane, i tylko splot wydarzeń spowodował, że nie zamieniło się w rzeczywistość. Łatwo wyobrazić sobie, że przeraźliwe knowania Chruszczowa et consortes stały się ciałem i oto żyjemy w świecie ukształtowanym tamtymi decyzjami. A druga niewesoła myśl po tej lekturze sprowadza się do pytania: czy rządzą nami przygłupy i ludożercy? Ludzie o jakiej mentalności odpowiadają za los tego świata? Przy czym nie dotyczy to już okresu lat 60. XX wieku, a rozciąga się na inne epoki, w tym na teraźniejszość, w której sobie właśnie dostojnie bytujemy.