W wydanej osiem lat temu powieści „Miasta pod Skałą” Marek Huberath, należący do czołówki polskich autorów SF, przedstawił wizję Górnego i Dolnego Miasta usytuowanych pod Watykanem. Wyższe reprezentuje piekło w złagodzonej, niższe – w zaostrzonej wersji. W pierwszym wystarczy znosić udręki i absurdy życia, jak nie przymierzając w komunizmie; w drugim żarty się kończą i maltretowanie grzeszników przybiera formy, od których bije groza. W „Portalu zdobionym posągami” pisarz wraca do swej fascynacji piekłem i w ogóle życiem pozagrobowym; w jego twórczości jest to stały motyw. Piekło tym razem przypomina konferencję naukową z wykładami z teorii sztuki, uczestnicy są zakwaterowani jak gdyby w hotelu, dość marnym, ale tak pomyślanym, że opuścić go nie sposób. Wykłady, nudne, dziwne, dotyczą pewnych aspektów malarstwa i rzeźby. Stopniowo okazuje się, że to znowu piekło w wersji złagodzonej, gdzie da się wytrzymać, chociaż z upływem czasu pensjonariuszy dotyka degradacja fizyczna, a szata ich zamienia się w łach.
W pensjonacie istnieje grupka konspiratorów, którzy badają dziwną rzeczywistość (czas nie płynie tu jednostajnie, także przestrzeń ulega powolnym zmianom) i w końcu odkrywają wyjście poza budynek. Huberath jest fizykiem, ale i turystą, więc wierzy prostolinijnie, że wszędzie można doczłapać się na własnych nogach. W „Miastach pod Skałą” wytrwały bohater dostał się do obu piekieł per pedes; tu piekło można analogicznym sposobem opuścić i przez czyściec dobrnąć do samego nieba. Cudeńka, które się widzi po drodze, wypełniają treść książki, a należy mniemać, że przebyta droga ma własności oczyszczające (ale nie każdego). Optymistyczny wydźwięk „Portalu” polega na tym, że Huberath widzi możliwość konstruktywnego działania nawet w zaświatach i osiągalny tym sposobem ratunek przed potępieniem wiecznym.
Oczywista rzecz, że „Portal” nawiązuje do „Boskiej komedii”: jest w nim sto rozdziałów, zaś u Dantego sto pieśni. Dante ustępuje jednak Huberathowi pod względem liczby części, ograniczając się do Piekła, Czyśćca i Nieba, podczas gdy krakowski autor dodaje jeszcze Il Refrigerio. Imponuje jego olbrzymie oczytanie w tematyce eschatologicznej, a także znajomość ikonografii – aż prosiłoby się o dołączenie wkładki z reprodukcjami, lektura zyskałaby na tym drugie tyle. Sama powieść nie jest najwybitniejszym osiągnięciem autora „Kary większej”, ale występują w niej wszystkie walory jego prozy: oryginalność wizji, erudycja, spokojne prowadzenie akcji do dramatu. Narrator wykazuje podejrzaną inklinację do damskich biustów: zauważa je, opisuje ich rodzaje, urodę i stan, a wszystko to w sytuacji całkowicie oderotyzowanej. Pocieszające, że w zaświatach kobiety zachowują bujności swej urody, chociaż nie ma par, które by się odważyły na seks – nie wiadomo, czy to fizjologicznie możliwe i czy diabły patrzyłyby na taki eksces przychylnym okiem. Owo rozerotyzowanie nieboszczyków przydaje zaświatom różowawej mgiełki, nie na tyle jednak powabnej, by człek zapragnął natychmiast się tam znaleźć.
Generalnie nędzy i nudzie piekła zostaje przeciwstawiona wspaniałość pieleszy niebieskich, a już uroda pierwszych rodziców, w szczególności Ewy, grzmoci czytelnika pięścią między oczy. Nie ma po lekturze wątpliwości, gdzie lepiej się znaleźć, choć wobec takich pokus z opanowaniem pierwotnych instynktów mogą być problemy.