Fotograficzne impresje Agnieszki Osieckiej, reklamuje wydawca kolejną książkę najsłynniejszej polskiej tekściarki. Tym razem jest to swoisty album zdjęć dopełniony komentarzem i podpisami. Tytuł „Na początku był negatyw” oznacza, że zdjęcia pochodzą z okresu, kiedy podstawą fotografowania była błona zakładana do aparatu, i to czarno-biała. O dziwo, te zdjęcia Osieckiej wydały mi się najlepsze.
Osiecka fotografowała od małego, miała aparat Zeiss-Ikon z wysuwanym na harmonijce obiektywem. Zajęcia w ciemni były dla niej przeżyciem magicznym: naświetlanie papieru, potem obserwowanie, jak w wywoływaczu wyłaniają się kontury zdjęcia i wreszcie ono samo. Cud! Kto tego nie doświadczył, temu fotografia cyfrowa nie zrekompensuje utraconych przeżyć.
Dla pokątnego wielbiciela twórczości Osieckiej zdjęcia jej liczą się o tyle, o ile pokazują historię: twarze ludzi wtedy młodych, dziś zmarłych albo posuniętych w latach. Łapicki, Hłasko, Głowacki, Okudżawa, Seweryn Krajewski, Krystyna Sienkiewicz, Rodowicz, Stanisławski, Przybora, Giedroyc… Na jednym ze zdjęć widzimy przepiękny tyłeczek Eli Czyżewskiej (ach, więcej takich ujęć!), na innym – jej ówczesnego męża Davida Halberstama w wannie. Zdjęcie Osieckiej z Katarzyną Gaertner pokazuje boginie młodości – przepiękne kobiety, które w dodatku produkowały sztukę na wysokim poziomie.
Zdjęcia poukładane są tematycznie, tak jak się autorce kojarzyły. Są ludzie, są ulubione miejsca: Hel, Kazimierz, Tykocin, Miami. Jest rodzina: ojciec, matka, ciotki, koleżanki. Czasem oglądacza nachodzi melancholia, np. gdy widzi Mieczysława Wilczka cieszącego się życiem, a wiadomo, że ten były minister i ojciec (chyba) naszych reform dziś już nie żyje z powodu samobójstwa. Wszyscy tu są piękni, młodzi, pełni werwy, zdrowi – raj zatrzymany w kadrze.
Osiecka nie dożyła ery masowej fotografii cyfrowej, ale i tak stwierdza, że ludzie fotografują za często, byle jak, za mało uroczyście. Dziś jest to prawdziwa masówka, zrobić zdjęcie to mniej niż splunąć. Inflacja fotografii doprowadziła do utraty szacunku do statycznych obrazków: to co uwiecznione ma się ruszać. Kamery wideo wypierają aparaty fotograficzne. Na szczęście nie wszędzie.
Metafizyka fotografii polega zdaniem Osieckiej na tym, że nagle, ni stąd ni zowąd otrzymujemy prezent od Pana Boga. Mazurski las i paryski skwer uśmiechają się do nas, choć wcaleśmy na to nie zasłużyli. To jest tak, jakby piękne dusze tamtych miejsc przenikały wprost do fotografii, bez udziału mechanizmu. I jeszcze jedno spostrzeżenie z tej książki: najlepszym aparatem fotograficznym są ludzkie oczy.