Chcąc zrozumieć, skąd się wzięła wojna na Ukrainie i co się teraz dzieje w Rosji, trzeba sięgnąć w przeszłość aż do rewolucji październikowej. Książka Felsztinskiego i Popowa „Od Dzierżyńskiego do Putina” nie jest jednak historią sowieckich i rosyjskich służb specjalnych, choć na nią z pozoru wygląda. Stanowi próbę wyprowadzenia obecnego stanu rzeczy z tradycji rządów ZSRR i Rosji, gdzie zmagania o władzę pomiędzy bezpieką a partią komunistyczną były stałym elementem. Raz dominowała jedna, raz druga strona, w latach przesileń za każdym razem towarzyszyły temu zagony trupów. To upodobanie do fizycznej likwidacji oponentów zakończyło się, choć nie całkiem, za rządów Chruszczowa i potem już nie przejawiało się w tak okazałej formie. Co nie znaczy, że konfrontacja partii i bezpieki ustała.
Kwestia ta znalazła rozwiązanie w 1991 roku, kiedy to rozleciał się Związek Sowiecki i partia komunistyczna zniknęła. Nic nie stało na przeszkodzie, by na czele państwa stanął wódz bezpieki, jak to się już zdarzyło za Andropowa. Tym razem jednak system władzy wydaje się spetryfikowany na dłużej: Władimir Putin został wiecznym prezydentem, a wraz z nim władzę w Rosji na wszystkich szczeblach przejęli ludzie bezpieki.
To pierwsza korzyść z lektury tej książki: unaocznienie, jak przeżarte bezpieką jest społeczeństwo rosyjskie. Nie ma dziedziny ważnej dla państwa, w której nie roiłoby się od agentów, ukrytych i jawnych. Ich życiorysy są przerażająco monotonne: studiował, został zwerbowany, od tego czasu działał w takich a takich instytucjach, wykazał się tym a tym, zawsze posłuszny interesowi bezpieki. Ludzie ci, w wielkiej części w stopniach generalskich, tworzący podstawowy korpus dawniej KGB, dziś FSB, dysponują potężnymi możliwościami i środkami, także za granicą. Jakie to możliwości i środki, informują Felsztinski z Popowem.
Cała ideologia jaka temu towarzyszy nosi nazwę „ruski mir”, czyli dosłownie „ruski świat” czy też „ruski pokój”. To drugie określenie pasuje zresztą jak żadne do wojny Rosjan na Ukrainie albo w Syrii, gdzie sztuka wojenna zeszła na drugi plan, a liczą się tylko mord, eksterminacja i zniszczenie. Ale sens hasła „ruski mir” to raczej ruski porządek. Sukcesorzy KGB i NKWD mają swoją wizję świata, który musi respektować rosyjskie interesy, a jeśli nie, ruszy spadkobierczyni „niezwyciężonej” Armii Czerwonej i zamajaczą grzyby atomowe na horyzoncie. Dobrze więc, że cywilizowany świat powiedział – wprawdzie z opóźnieniem – putinowskiej Rosji „stop”, bo nie wiadomo, czym by się to skończyło.
„Od Dzierżyńskiego do Putina” czyta się z wypiekami na licu, jak opowieść o jakimś fantastycznym kraju, który demonstracyjnie urąga regułom cywilizowanego świata. Reżim Putina za nic ma dobro własnych obywateli, kłamstwo i dezinformacja grają tam pierwszorzędną rolę, olbrzymie sumy przechodzą codziennie z rąk do rąk, co zresztą w tym biednym w sumie kraju nie jest żadną nowością. Strategia ruskiego porządku przewiduje najpierw odzyskanie ziem i państw utraconych w wyniku rozpadu ZSRR; w drugim etapie ma dojść bodaj do znanego skądinąd „und morgen die ganze Welt”. Wszystkie chwyty są tu dozwolone i wszystkie sposoby dobre. Trzeba rozbić Unię Europejską i NATO, osłabić USA i w dalszej kolejności zawładnąć światem. Jasne ukazanie perspektyw, jak je widzi Putin i strona rosyjska, jest drugą korzyścią z lektury.
Felsztinski z Popowem nie tylko zasypują czytelnika szczegółami, nazwiskami, życiorysami, wiedzą o posunięciach tajnych i intencjach nie od razu oczywistych. Przede wszystkim uświadamiają grozę tego, co dzieje się w Rosji: dojście do pełni władzy ludzi z bezpieki oznacza utworzenie państwa mafijnego, gdzie liczą się tylko preferencje mafiozów. Kraj i ludzie nie mają tu nic do powiedzenia. „Nie ma więcej kraju takiego jak Rosja. Istnieje pogardzane i znienawidzone państwo oraz pogardzany i znienawidzony naród, który zamieszkuje ten kraj”, podsumował Felsztinski. Nic dodać, nic ująć.