Pięć lat po śmierci artysty nadal chyba nie w Polsce nikogo, kto by nie kojarzył Bohdana Smolenia i nie znał jego najlepszych „numerów”. Był stworzony do kabaretu, miał gębę, jak się mówi w tym środowisku. Nie widziałem, żeby się uśmiechał na scenie. Rozwichrzony włos plus wielkie wąsy czyniły go postacią charakterystyczną, a jednocześnie cokolwiek demoniczną. Właśnie ukazała się biografia autorstwa Katarzyny Olkowicz poświęcona jego osobie i dokonaniom artystycznym.
Smoleń, jak wielu kabareciarzy, wyrósł z ruchu studenckiego, ze środowiska krakowskiego, z grupy skupionej wokół klubu Pod Budą. Podczas jednego z występów wypatrzył go Zenon Laskowik i ściągnął do poznańskiego kabaretu Tey. Manewr okazał się strzałem w dziesiątkę: obaj stworzyli oparty na kontraście postaci legendarny duet komików, którego odzywki powtarzała cała Polska. Smoleń spełnił się tu pod względem aktorskim, samo jego wyjście wystarczało, by widownia zaczynała się śmiać i bić brawo.
Biografia Olkowicz przynosi więcej szczegółów tej współpracy: dialogi pisał Laskowik, natomiast Smoleń dodawał od siebie ozdobniki aktorskie, które stały się jego znakiem rozpoznawczym. Laskowik ustawił go w roli dobijacza puent, gdy tylko się odezwał, ludzie ryczeli ze śmiechu. Z czasem Smoleń zaczął mniemać prostolinijnie, że to wyłącznie jego zasługa: przecież to po jego wejściach się śmieją. Miał się za lepszego od Laskowika, doszło rzecz jasna do konfliktu, w tym na tle finansowym, i w konsekwencji do rozstania. Później Smoleń nigdy nie wspiął się na poziom prezentowany w Teyu. Jego najbardziej przejmującym występem pozostaje po dziś dzień song z przedstawienia „Z tyłu sklepu”: „Za oknami świta / Widać, że rozkwita / Rosną domy z lewej / Z prawej będą też / Przecież to jest nasza / Duma pospolita / A wy jacyś tacy / Toż to przecież grzech”. Wobec obowiązującej pod koniec lat 80. propagandy sukcesu była to gorzka konstatacja, że nie bardzo jest się z czego cieszyć.
Olkowicz stara się pisać o swoim bohaterze obiektywnie i trzeba przyznać, że z opisów wyłania się momentami postać antypatyczna. Jako artysta był mało twórczy, czekał na gotowe scenariusze. Sam nie układał tekstów poza małymi wyjątkami (np. tytułowy „A tam, cicho być!”); potem narzekał, że nie uwzględnia się go w tantiemach. Pieniędzy chciał jak najwięcej, ale nie umiał ich wydawać. Laskowik: „Masz pieniądze w oczach”. „A ty w kieszeni”, brzmiała riposta Smolenia Przez całe życie uwikłany w alkoholizm, pił mnóstwo, a dzięki dobremu zdrowiu czynił to do samej starości, palił po kilka paczek dziennie. W zamian doczekał się dość podłej śmierci z powodu dużej degradacji fizycznej i bolesnej pod względem biologicznym. Trudny w kontaktach ze względu na uparty charakter, ale też wielokrotnie udzielał ludziom pomocy i zachowywał się tak, że do rany przyłóż.
Rodzinę przegrał chyba ze względu na to, że poświęcał jej zbyt mało uwagi. Wieczne wyjazdy, konieczność zarabiania pieniędzy, bankietowy tryb życia powodowały, że rzadko bywał w domu. Samobójstwo popełnił średni syn Piotr, a rok po nim żona Teresa. Smoleń nigdy się po tych tragediach nie podniósł. Artystycznie po odejściu z Teya rozmienił się na drobne, ze starszym synem zupełnie stracił kontakt. Kiepskie posunięcia biznesowe i zakupowe sprawiły, że na starość zajrzały mu w oczy kłopoty finansowe, których nie doświadczył nigdy przedtem.
Książka Olkowicz wydała mi się dobrze udokumentowana i skomponowana, ostanie rozdziały o postępującej degradacji artysty wręcz przejmujące. Widać, że autorka ma rękę do tego typu pisania, już poprzednia biografia Andrzeja Zauchy ujawniła jej talent. Pokusiła się także o diagnozę, że to cechy charakteru Smolenia zaważyły nad kolejami jego życia. Nieumiejętność kontroli nad zabawowym trybem życia sprawiła, że pod pewnym względem był wiecznym dzieckiem. Kilku rozmówców Olkowicz wskazało, że za maską kabareciarza, aktora, piosenkarza krył się dojmujący smutek i to w końcu on wziął górę nad Smoleniem, wbrew przydzielonej mu przez życie roli wesołka.