Bohdan Dyakowski był przed II wojną światową czołowym polskim przyrodnikiem, współzałożycielem Ligi Ochrony Przyrody. Jego prace cieszyły się uznaniem; podobno sam Miłosz zabrał z domu książkę Dyakowskiego jako jedną z cenniejszych rzeczy, gdy opuszczał Wilno. Pisałem na tych łamach o świetnej monografii „Las i jego mieszkańcy”; czas na monumentalne dzieło „Z naszej przyrody”, wydane po raz pierwszy w 1903 roku.
Autor przedstawił w nim zwierzęta i rośliny, spotykane w Polsce na przełomie XIX i XX wieku, od pospolitych do rzadszych. Podzielił je na sześć działów: dom i podwórze, ogród, pole, łąkę, las i wodę. W każdym z tych miejsc dokonywał obserwacji zgodnie z rytmem pór roku: jakie stworzenia pojawiają się i kiedy, jak się zachowują, czym się żywią itp. O każdym z okazów ma coś ciekawego do powiedzenia. W 1903 roku książka była ilustrowana barwnymi tablicami; dziś zastąpiono je fotografiami, których jest dobrze ponad tysiąc. Czytelnik pozostaje pod wrażeniem owego bogactwa fauny i flory, z którego tylko po części zdawał sobie sprawę przy okazji spędzania wakacji.
Do swych opisów autor wybrał metodę peregrynacji. Ot, wychodzi z domu, a tu od samego progu sypie mu się pod nogi robactwo, a zaraz za nim ptactwo i grubsza zwierzyna. Ktoś niezorientowany nachodzi się po lesie i nic nie zauważy – dla Dyakowskiego przyroda jest na skinienie, jakby przyzywana magiczną mocą. Przy opisach nie unika egzaltacji, obficie cytuje poetów opiewających „naszość” krajobrazu, drzew, ptaków itp. Tworzy to atmosferę z lekka idylliczną; w tle radośni kosiarze, oracze i żeńcy harmonijnie współdziałają z przyrodą.
Książka wywołuje zachwyt, ale też miejscami wrażenie przygnębienia, bo to lektura nie biologiczna, lecz historyczna. W zimie nie mamy zimy, mało co zostało z wielkiej obfitości życia, którą przetrzebiła cywilizacja. Niektóre gatunki poznikały całkowicie, zresztą i u Dyakowskiego nie znajdziemy już np. dropia czy strepeta, wytępionych wcześniej. Katalog bogactwa naszej przyrody zamienił się w listę gatunków, które jutro znikną nam z oczu i tylko dzięki Dyakowskiemu ktoś to może zauważy.