W zamyśle rubryka niniejsza miała być rodzajem komentarza do rzeczywistości, ale tak się układa, że przeważnie zamieszczam tu nekrologi. Tak będzie i tym razem; miesiąc temu, 9 października 2013 zmarł Edmund Niziurski, na którego książkach , jak słyszę, chowało się nie tylko moje pokolenie, ale i młodsi, póki walec analfabetyzmu nie wyrównał wszystkiego ze szczętem. Teraz wszyscy się do Niziurskiego przyznają, opowiadają o rajach dusznych, do jakich wstępowali pod wpływem lektur jego książek i ksiąg („Księga urwisów”), a w ostatnich ocalałych księgarniach dzieł Niziurskiego nie uświadczy. Jakiś wydawca powinien się podjąć wydania dzieł zebranych, ale komu na co potrzebne takie ryzyko w dzisiejszych merkantylnych czasach.
Niziurski w swych książkach dla młodzieży (bo pisał także dla dorosłych, z czego jest mniej znany) opisywał szkołę i uczniów w Polsce doby PRL-u. Jednakże takich szkół ani uczniów nie było ani wtedy, ani tym bardziej nie ma dzisiaj. Szkoła Niziurskiego jest jak gdyby uwzniośleniem PRL-owskich kombinatów („1000 szkół na tysiąclecie”), każdy uczeń ma tam osobliwe zainteresowania albo przynajmniej stara się je mieć, w oparciu o to kryterium wyłania się szkolna arystokracja. Wtedy były to nietypowe hobby, jakiś feblik, dziwna acz z jakichś powodów użyteczna w szkolnych realiach wiedza. Dziś to miejsce zajęły inne formy imponowania, jak forsa czy bryka tatusia i cała kwestia nabrała cech trywialnych.
Zmagania z ciałem gogicznym u Niziurskiego urastają do rangi tytanicznych a długotrwałych zawodów, w których trzeba stosować specjalne metody, zakupione od wyższych roczników. Za dostęp do tajemnicy, jak pozorować wiedzę w ogóle jej nie mając, słono się płaci – a efekt taki, że praca choćby nad tytułowym Alcybiadesem w jednej z najgłośniejszych powieści Niziurskiego owocuje biegłą znajomością historii, którą tenże Alcybiades wykłada. Jest to afera żartobliwa i dobroduszna – nawet próbując oszukać, nieuki wychodzą z tej konfrontacji wzbogacone, z bagażem doświadczeń przydatnym w późniejszym życiu. Przy okazji niejako szkolne lawiranctwo przeradza się we własne przeciwieństwo, cwaniaki wychodzą z tego z przekonaniem, że lawirować się nie opłaca i lepiej iść prostą drogą. Takie przesztywnione od dydaktyzmu przesłanie byłoby może zgubne dla innego autora, ale Niziurski zawsze potrafił podać je z wdziękiem i humorem. Cieszył się przez to zarówno uznaniem rzecz czytelniczych, jak i czynników oficjalnych, o czym świadczą ordery zawisłe mu na piersiach.
Nie najmniej istotne w tych książkach są humor, osobliwe nazwiska czy przydomki oraz język bohaterów. Kto dziś nosi ksywę Cymeon Maksymalny albo Ciamciara? U Niziurskiego nikt nie nazywa się byle jak i nie wypowiada się byle jak. Język bohaterów Niziurskiego jest mieszaniną tego, jak się gadało w szkole (bo to się bardzo szybko zmienia), z tym, co sobie autor wymyślił. Była, pamiętam, taka tendencja w moim liceum, by nie odzywać się zwyczajnie, pioruńsko archaizować, gdy na polskim przerabialiśmy różne Paski itp. Język był następnym elementem, który pozwalał wyróżniać się z tłumu i demonstrować indywidualność.
Nie mnie jednemu utkwił w głowie ów wiersz ze „Sposobu na Alcybiadesa”, którym czempion bokserski żegna się z karierą sportową po porażce z młodszym bratem:
Zachodzi słońce nad Wędzarnią krwawo
Słychać krzyk drobiu Więckowskiej nieświeży
Sezon skończony, żegnaj sławo!
Na zwiędłych liściach znokautowany bokser leży
Twarz mu wykrzywia uśmiech żałosny
Byle do wiosny!
Kiedy ci walka na pięści obrzydła
Poezji rozwiń skrzydła!
Kto jednak pamięta również, jak ów wiersz powstawał – bokser kazał sobie dyktować rymy w zamian za pewną usługę, niektóre zapisał i zastosował – ten wie, że i w poezji ów osobnik się nie odnajdzie. Jednym słowem dramat.
Znawca literatury dla dzieci Antoni Smuszkiewicz (tak, ten od „Zaczarowanej gry” i fantastyki) w szkicu o Niziurskim wypowiada pogląd, że autor ten opisywał szkołę, której nie było mu dane zaznać, ponieważ nadeszła okupacja. Nie bardzo mogę się z tym zgodzić: gdy wybuchła wojna z Niemcami, Niziurski miał 14 lat i zdążył rozpocząć liceum. Ale jego bohaterowie to jakby ostatnie roczniki powszechniaka, z którym autor miał do czynienia przez kilka lat. Kto wie, czy „arystokratyzm” szkoły w twórczości Niziurskiego nie wynikał z doświadczenia edukacji przedwojennej, w której istniał taki element – człowiek formowany do wyższych zadań – który potem został prawie całkowicie wyeliminowany. Polska szkoła zeszła na psy i tkwi tam do dziś, a odtrutką na ten stan rzeczy były dla nas książki pana Niziurskiego