W każdej książce beletrystycznej są fragmenty, do których chętnie wracamy i które nam się szczególnie podobają. Co do mnie, oprócz znakomitych odzywek bohaterów i wspaniałych zdań, którymi popisuje się autor, gustuję także w opisach scen i scenek. Bohaterowie imponują tam niekonwencjonalnym zachowaniem, na które może by się nie zdobyli w rzeczywistości, a my potem obserwując momenty w tzw. życiu chętnie do tego nawiązujemy. „Literacka sytuacja”, mówimy. „Scena jak z książki”, podsumowujemy.
Dwie takie scenki chciałbym zaproponować Czytelnikom.
Teściowa moja Bożena jest kierowcą i jeździ po mieście. Pewnego ranka wpadła podekscytowana i rozpoczęła taką oto opowieść:
– Na waszym skrzyżowaniu miał miejsce incydent drogowy. Facet walnął drugiego w bok, wysiadł, obejrzał z zatroskaniem szkody, do których doprowadził, po czym nic nie mówiąc udał się do bagażnika. Wyjął stamtąd pół litra wódki i wypił je powoli, na oczach gapiów. Potem otworzył sobie piwo i pokrzepiał się nim w ciężkiej chwili.
– Nie pokrzepiał się, tylko utrwalał stan upojenia – sprostowałem. – Jechał pewnie po libacji, myślał, że jakoś się uda, a tu moment nieuwagi – i kraksa.
Potem zastanawiałem się nad korzyścią z takiego postępowania. Policjantom rzekł pewnie, że pod wpływem szoku złapał za wódkę i wychlał z gwinta, ale ci, jak ich znam, nie dali się nabrać (a może dali?) Przecież byle badanie krwi udowodniłoby, że promile we krwi zostały odziedziczone po upojnej nocy. W każdym razie widok owego faceta krążącego wokół katastrofy, którą sam sprokurował, i raczącego się niespiesznie najpierw wódką, potem piwem, wydał mi się godny dobrej komedii.
– Czasy takie, że trzeba ze sobą wozić alibi – westchnął pewien znajomy, któremu to opowiedziałem.
Druga scenka jest właściwie wypowiedzią mojego przyjaciela Augusta, który naprawdę ma na imię Andrzej. Na pytanie, jak zamierza spędzić Andrzejki odrzekł mi przez telefon, że tak jak zwykle. Jednakże zamiast lać roztopiony ołów czy wosk do miski posługuje się rok w rok alkoholem. Leje go nie przez żadne klucze, tylko bezpośrednio do gardła, a to, jakie ów alkohol przyjmuje potem formy, jest mu całkowicie obojętne. Wróży sobie z nich co rok to samo: że nie spotka go nic szczególnego, i o dziwo, za każdym razem to się sprawdza. „Tak że zupełnie nie rozumiem tego powszechnego pędu do wosku i wody”, zakończył swój wywód August.
Skoro już przy kierowcach jesteśmy, czekają nas istne polowania z lądu, wody i powietrza na tych co przekraczają szybkość. Znaki są w Polsce tak poustawiane, że kto by chciał jeździć zgodnie z tym, co nakazują, musiałby na pokonanie drogi Warszawa – Kraków stracić cały dzień. Fotoradary zaś to zalegalizowane łupiestwo, mające na celu obrabowanie obywateli przez władzę z pieniędzy pod pretekstem, że to dla ich dobra (niby w ten sposób poprawia się bezpieczeństwo ruchu na drogach). Tymczasem z bezpieczeństwem nie ma to wiele wspólnego, bo nie widać, w jaki sposób jedno by się przyczyniało do drugiego. Po prostu władza strzyże nas jak barany i najwyższa pora pomyśleć o jakiejś samoobronie, np. prawnej, o utworzeniu partii kierowców lub tp.
Co to ma wspólnego z książkami, zdziwi może się Czytelnik. Otóż to, że barany pozwalające się strzyc z tzw. runa też niczego nie czytają.