Nobel literacki dla Olgi Tokarczuk oznacza wielką radość dla całej Polski, bez względu na to, co myślimy o samej nagrodzie w tej dziedzinie i okolicznościach jej przyznania w tym roku. Znajomy wydawca zadzwonił, żeby poubolewać: kudy tam Tokarczuk do Sienkiewicza, Reymonta czy choćby Żeromskiego z Gombrowiczem, którzy co prawda Nobla nie dostali, ale byli poważnymi kandydatami. To już nie mieli komu przyznać? – A żebyś wiedział – odrzekłem – nie mieli. Ostatni wielcy – Mrożek, Lem, Różewicz – powymierali i zapanowała plaża. Można by pomyśleć o Erneście Bryllu, ale kto o nim wie w jego niszy.
Z pięciu polskich noblistów literackich poznałem osobiście troje. Miłosza bezskutecznie próbowałem namówić na wywiad w 1981 roku, kiedy przyjechał do Polski. Z Wisławą Szymborską należałem przez parę lat do tego samego krakowskiego oddziału SPP. Uzyskałem od niej zapewnienie, że czyta moje „Galaktyki Gutenberga”, zamieszczane wówczas w „Dzienniku Polskim”. Nie było to dziwne, ponieważ sama regularnie pisała o książkach. A Olgę Tokarczuk poznałem dopiero niedawno przy okazji dyskusji o literaturze w Teatrze Powszechnym w Warszawie.
Ogłuszeni sensacją aniśmy zauważyli, że dwa dni wcześniej rozdysponowano Noble z fizyki, adresowane tym razem do astronomów. Zdarza się tak co parę – paręnaście lat, ponieważ dziedzina astronomii nie ma swojej nagrody Nobla, wynalazca dynamitu jej nie docenił. W tym roku laureatami zostali Michel Mayor i Didier Queloz, odkrywcy 51 Pegasi b, pierwszej planety poza Słońcem. Na trzeciego dodano im Jamesa Peeblesa, który na nagrodę również bezwzględnie zasłużył, aczkolwiek w tym towarzystwie wygląda trochę na ciało obce. Tu planety krążące wokół obcych gwiazd – a tu wielkoskalowa kosmologia i początki Wszechświata. Dwa bieguny.
O wiele bardziej na miejscu Peeblesa pasowałby mi nasz Aleksander Wolszczan, który odkrył trzy planety wokół pulsara (gwiazda neutronowa) i zrobił to parę lat przed Mayorem i Quelozem. Dlaczego nie uhonorowano jego osiągnięcia? Nie wiedząc nic o kulisach obrad jury mogę tylko domniemywać. Odkrycie Mayora i Queloza otworzyło nowy rozdział w astronomii, liczba znanych planet pozasłonecznych przekracza dziś 4 tysiące. Mówi się o poszukiwaniu planet podobnych do Ziemi, życiu biologicznym na nich itp. Natomiast odkrycie Wolszczana było wybrykiem bez konsekwencji, nie poszły za nim masowo następne. Interesujące dla fachowców, ale dla świadomości przeciętnego zjadacza chleba niewiele z niego wynika.
Nic nie mam na poparcie tej tezy, ale może było tak: pierwotnie Wolszczan też miał stanąć obok Mayora i Queloza, jednak ktoś zreflektował się, że przecież polski astronom współpracował u początków kariery naukowej z komunistyczną bezpieką. Na fali odnowy, która toczy obecnie gremia przyznające nagrody Nobla, postanowiono z niego w ostatniej chwili zrezygnować. Na wakujące miejsce dobrano Peeblesa. Gdyby tak się stało, byłaby to dla Wolszczana wiadomość tragiczna, bo droga do Nobla zostałaby dla niego definitywnie zamknięta. Noble w fizyce, a też i w innych dyscyplinach, przyznaje się „stadnie” i tematycznie. Gdy dany temat zostanie nagrodzony, więcej się do niego nie wraca.
Dramat Aleksandra Wolszczana polegałby więc na tym, że gdyby swego czasu nie przystał na współpracę z bezpieką, nie dostałby paszportu, nie wyjechał za granicę i nigdy nie dokonał słynnego odkrycia. W kraju nie było po temu warunków – 350-metrowy radioteleskop na Arecibo, z którego korzystał, jest na świecie tylko jeden. Gdy zaś odkrycie stało się faktem, cień z przeszłości być może spowodował, że nie został za nie uhonorowany tak, jak na to zasługiwało.