Tak jak pisałem przy okazji „Luny: Nów”, tom ten rozciąga się autorowi w cykl powieściowy albo i sagę. Z pięciu Smoków, potężnych korporacji decydujących o gospodarce kolonii na Księżycu, a poniekąd i na Ziemi, jeden został spacyfikowany. Ale, jak wynika z kontynuacji, był to tylko wstęp do długotrwałej i wyniszczającej wojny.
McDonald prowadzi intrygę jak w pierwszym tomie: buduje mozaikową układankę scen i epizodów z udziałem głównych postaci powieści. Za każdym jednak razem dodaje tyle nowych pomysłów i rekwizytów, że czytelnik ma do czynienia z istnym festiwalem cudeniek. Nawet bym powiedział, że barok tych opisów niemile kontrastuje z pospolitością pokrytego szarymi plamami pyska Księżyca w pełni, jaki obejrzałem na niebie parę nocy temu. Aż tak daleko sprawy zagospodarowania tego terenu w ciągu następnych stu lat chyba się nie posuną.
Wojna to wojna, musi na niej dochodzić do scen gwałtownych, ale McDonald i tu daje do wiwatu, jakby mierziła go konieczność pisania o rzeczach zwykłych, które w warunkach księżycowych wcale zwykłe nie są. Zastanawiam się: słabość to czy walor? Bo saga prędzej czy później musi połknąć własny ogon, pójść w powtórki, w n-te opiewanie tego samego. Widać, że McDonald bardzo się tego obawia i zawczasu robi co w mocy, aby tego uniknąć. A że wyobraźni i wiedzy mu nie brak, więc na razie intryga skrzy mu się jak kupka świecidełek.
Nie zawsze wybory McDonalda mi się podobały. Nie wszystkie bym akceptował bez zastrzeżeń. Mówi się w obu powieściach na przykład, jakim zagrożeniem dla luniaków jest grawitacja ziemska, sześciokrotnie przewyższająca księżycową, jak wapń stopniowo wycieka z kości, jak promieniowanie rujnuje organizm. Wszystko to prawda – po długim pobycie na Lunie powrót na Ziemię jest groźny dla życia. Dziwne, że technologia, gdzie indziej u McDonalda wszechmocna, nic na to nie poradzi. Można wszak metalizować kręgosłup i kości, można umieścić delikwenta na czas lądowania w zbiorniku z cieczą, co by łagodziło przeciążenia – finanse na to są, bo rzecz dotyczy ludzi zamożnych. Autor z tych oczywistości nie korzysta, bo to by wyeliminowało dramat. Woli rozpłaszczone przez grawitację pęcherze ludzkie, bluzgające krwią i innymi sekrecjami. Są to bowiem powieści – teraz to zauważam – bardzo „fizjologiczne”, nawet w opisach seksu dość bliskie manierze naturalistycznej. Może to i sposób: przemówić do czytelnika przez opresje, jakich w zmienionych warunkach fizycznych doznaje ludzkie ciało.
Skasowany Smok, czyli korporacja rodziny Corta, odradza się i sam zaczyna kąsać. Dawni bohaterowie giną, na pierwszy plan wysuwają się nowi. Świat księżycowy, „piękny i straszny”, jak stwierdza jedna z bohaterek, chowa jeszcze niejedną niespodziankę. Serial o dynastiach księżycowych trwa w najlepsze.