Kto powiedział, że z poetów nie ma żadnego pożytku? Piotr Gociek, zanim wziął się za prozę, zajmował się wierszami, i to z dobrym efektem. Porzucił jednak to zajęcie jako niepoważne i debiutował w 2012 roku potężną powieścią „Demokrator”, jakże nietypową dla tego, co się pisuje nad Wisłą i Odrą. Wszystko w niej zaskakuje: i temat, i jego ujęcie, i forma, i humor nieczęsto goszczący w polskich produkcjach literackich.
Zamiast opiewać rodzimych nieudaczników albo pederastów pijących wino po krzakach, Gociek udał się w fantastykę. Coś mi przypomina jego Gorodopolis z biało-granatowo-karmazynową flagą i Gubernatorem, który wszystko umie lepiej. To wyjdzie z loży i zagra koncert w sposób zawstydzający artystów, to wejdzie z trybun do bramki i obroni karnego w godnym podziwu stylu, a przemówienia wygłasza wyłącznie historyczne. To prawie jak sam Kim Ir Sen, na miejscu dowodzący produkcją w fabryce albo instruujący robotników na budowie, jak mieszać cement. Ale dla naszych skromnych potrzeb Gubernator wystarczająco wyraźnie kojarzy się z Putinem, a Gorodopolis częściowo ze Związkiem Sowieckim, a częściowo z matuszką Rosją. Jest „Demokrator” pafletem na dzisiejszą Rosję i wczorajsze Sowiety, na wielkoruski szowinizm, kult siły i robienie w bambuko społeczeństwa, na wielkoskalowość wszystkiego: oszustwa, zbrodni i nadużyć władzy.
Gociek ma wspaniałe pomysły, które rzuca jakby od niechcenia: oto Maraton Sprawiedliwości, „stugodzinny cykl wydawania wyroków”, albo cieszący się wielkim uznaniem widzów program w szajdowizji „Co tydzień wojna”. Moim ulubionym jest wszakże WYSZPAR 11 – Wędrowny Szpital Armijny nr 11, według regulaminu „mobilna jednostka bojowa o wartości bojowej jednej brygady”. Jak jednak mieli „do boju stawać jego pacjenci, skoro zamiast musztrą zajęci byli ogołacaniem mijanych drzew z liści i kory, które to smakołyki żuli potem cierpliwie, bo przydziałowe żarło dawno się skończyło”. Od tego typu żartów powieść dosłownie się skrzy.
Walorem „Demokratora” jest zaskakująco dobry język – dla krytyka przyzwyczajonego do niechlujnych jak buraki pastewne debiutantów prawie objawienie. Mnie on nie zaskakuje, bo poeta, nawet były, zna różne słowa i docenia ich wagę, umie ich używać po prostu. Są tu zabawy językowe, cytaty, aluzje i nawiązania, czyli zabiegi interktekstualne świadczące o potężnym oczytaniu autora. Samo kojarzenie, skąd jaki cytat czy nazwa pochodzi, do czego się odnosi i ku czemu zmierza, jest dla czytelnika źródłem niemal rozkoszy – takiej książki nie było u nas od lat.
Rzeczywistość „Demokratora” stanowi połączenie komiksowego high-techu z obrazami najbardziej spektakularnej, momentami aż komicznej w swych przejawach nędzy. Jak przystało na fantastykę, jest tu i teoretyczne uzasadnienie z wykresem: na zgniłym Zachodzie liczy się klasa średnia, natomiast w Gorodopolis została ona zlikwidowana. Zostali mnogomarchowie i wielomarchowie z jednej strony, a z drugiej utrzymywany w skrajnej nędzy i ciemnocie plebs. Na nic prąd elektryczny i władza rad, kiedy w żołądkach pusto, a w mózgach mrok.
Pomimo wszystkich chwytów artystycznych i tonacji prześmiewczej, wymowa „Demokratora” jest jak najbardziej serio. Gociek pokazuje, ku czemu może prowadzić zdegenerowany system rządów, oparty na propagandzie kult jednostki, wsparty najnowszymi osiągnięciami nauki i techniki (w powieści uosabia je Obywatel Szajdo). Pomysły na zniewolenie społeczeństwa, niby takie same jak sto i tysiąc lat temu, wsparte odkryciami z dziedziny fizjologii człowieka zyskują nową jakość. A nowoczesne środki, odpowiednio zastosowane, zamieniają ludzi rozumnych w podatne na sterowanie bydło – baśnie na temat otaczającego świata biorące za samą rzeczywistość.
Kiedy to nastąpi? Rozejrzyjmy się – ziarna zmian już kiełkują, a w Gorodopolis wyrosły wręcz spore krzewy. Powieść kończy notka z PAP, z której wziął się chyba pomysł na całą książkę, że w roku 2003 genialny Ernesto Jewgienij Sanchez Szajdo miał 12 lat. Nikt zatem nie zna dnia ani godziny.